Gdy byłam nastolatką i nadszedł
czas, abym zastanowiła się nad stanem, do którego wzywa mnie Bóg, miałam
wielkie nadzieje oraz marzenia związane z tym, co chciałabym robić — lecz
jeszcze większą i przerażającą obawę przed wyciszeniem swojej duszy. Obawę
przed zwykłym wsłuchiwaniem się w nią.
Na swój własny i niedoskonały
sposób kochałam Boga i wiarę katolicką, starając się wzrastać w świętości. Jednak
przerażało mnie to, iż miałabym wyciszyć swoją duszę do tego stopnia, żeby móc porzucić
własne pragnienia i usłyszeć głos Pana mówiący mi, co dla mnie zamierzył. Mógłby
ode mnie wymagać, abym zrezygnowała ze wszystkiego, czego chciałam — małżeństwa
i macierzyństwa. Sądziłam wtedy, że jest to dla mnie fizycznie niemożliwe.
Gdy tylko czułam, że ogarnia mnie
pewien rodzaj duchowego spokoju — czy to podczas adoracji, mszy albo w łóżku —
panikowałam i odpędzałam go od siebie. Strach przed wolą Bożą przenikał mnie
tak bardzo, że teraz mogę jedynie wyobrażać sobie, jak znużona i nieszczęśliwa
musiałabym być w tym czasie, nie zdając sobie nawet z tego sprawy.
„Pragnę, abyś była konsekrowaną
dziewicą. Proszę cię, abyś ze względu na mnie została zakonnicą.” Myśl, że słyszę, jak zdania te wyraźnie
rozbrzmiewają w mojej duszy, była paraliżująca. Kiedy czułam zbliżające się
wyciszenie, natychmiast zaczynałam przekonywać samą siebie, że „zawsze chciałam
być dobrą żoną i matką. To znaczy, że od samego początku Bóg wzbudzał we mnie
to pragnienie, a zatem to musi być moje powołanie.” W gruncie rzeczy zakrywałam
w ten sposób swoje duchowe uszy duchowymi dłońmi.
Po skończeniu liceum
zdecydowałam, że nie pójdę na studia, lecz zostanę w domu z rodziną i zobaczę,
jak Bóg pokieruje moim powołaniem. Mimo że nigdy nie żałowałam tej decyzji, i
nie zamierzam, to była ona w dużej mierze konsekwencją mojego gorącego
pragnienia bycia żoną i posiadania rodziny, nie zaś cichym poddaniem się woli
Bożej.
Wtedy to, a było to ponad rok
temu, mój ojciec zdecydował, że całą rodziną będziemy uczęszczać na tradycyjną
mszę łacińską w każdy niedzielny poranek do parafii oddalonej od naszego domu o
czterdzieści minut drogi. Zależało mu na tym, aby poznać, co sądzimy o takich
przenosinach, dlatego rozpoczynał dyskusję za dyskusją na temat przyszłych
zmian, jednak z drugiej strony czuł wyraźnie, że musimy tam być. Jako głowa
naszej rodziny był zdeterminowany, aby tak się stało.
Bogu dzięki, że posłuchał tego
boskiego natchnienia.
Nie potrafię w pełni opisać
wpływu, jaki przez ten miniony rok wywarła na moją duszę i życie duchowe
tradycyjna msza łacińska. Przerasta mnie to i pod wieloma względami nie pojmuję
tego. Jednakże jestem przekonana bez cienia wątpliwości, że Bóg wiedział o
mojej palącej i osobistej potrzebie uczestnictwa we mszy łacińskiej oraz o przemianie,
jaką wywoła ona w mojej duszy jako katoliczki, kobiety, człowieka.
Po pierwsze dzięki niej
przestałam się obawiać wewnętrznego wyciszenia. Myślę, że jeszcze do niedawna
nie zwracałam na nie uwagi, lecz teraz rozumiem jego znaczenie i zdaję sobie sprawę,
jak wielką rolę odegrało w przeobrażeniu mojego życia duchowego.
Każda osoba nowoprzybyła na mszę
łacińską jest zaskoczona, a często zdezorientowana, ciszą, jaka towarzyszy wszystkiemu.
Oprócz tego, że cała liturgia sprawowana jest ad orientem, przez co nic nie jest skoncentrowane na nas samych,
lecz na Bogu i ofierze, Kanon i przede wszystkim Konsekracja odmawiane są przez
kapłana po cichu, tak jak to czyniono przez ponad tysiąc lat.
Ponadto na mszy czytanej hymny są
nieobowiązkowe, dlatego, tak jak w mojej parafii, poza szczególnymi świętami zazwyczaj
się je pomija. Taka wszechobecna i wyraźna cisza sprzyja całkowitemu, duchowemu
milczeniu. Owa nieodłączna cisza nie rodzi się zwyczajnie poprzez brak hymnów,
ponieważ jest nią przesiąknięta także msza śpiewana, podczas której większość
czasu śpiewa się, a chorał gregoriański i polifonia piętrzą się, aby pomóc duszy
wznieść się ponad siebie, poza ten świat i adorować Boga.
Zastanawiając się na moimi
początkowymi doświadczeniami z mszy łacińskiej, dostrzegam, że zwyczajnie ze
względu na jej liturgię, która jest tak wyraźnie skierowana ku Bogu i
przepełniona tak wiekową czcią, milczeniem, porządkiem i pięknem, natychmiast uspokoiłam
swoją duszę. W jej trakcie musiałam być wyciszona i świadoma tego, że Bóg jest
Bogiem. Musiałam na niego patrzeć. Musiałam trwać nieruchomo. Nie dało się za
niczym ukryć.
Strach przed wewnętrznym
wyciszeniem skruszał całkowicie w jednej chwili. Właściwie stało się to krok po
kroku, łaska za łaską, msza za mszą, zanim nawet choć częściowo się
zorientowałam. Nasz Pan zburzył we mnie kamienny mur; przepędził strach przed
duchowym milczeniem, w którym mogłam usłyszeć Jego głos mówiący mi coś, czego
nie chciałam słyszeć; odsunął obawę przed spokojnym spojrzeniem w Jego oczy, przed
bezbronnym otwarciem ramion dla Niego. Łagodnie poskromił mój lęk za pomocą
cudownej i starodawnej liturgii. Nauczył mnie, jak być wyciszoną w Jego obliczu
i nie bać się milczenia ani Jego samego. To był pierwszy i najważniejszy krok
na drodze do tego, aby stać się bardziej otwartą na wolę Boga niż do tego pory.
Msza łacińska pogłębiła we mnie
również pragnienie poznawania prawdy. Być może wyniknęło to po prostu ze starożytnego
charakteru liturgii, który zawładnął moim sercem, lub ewentualnie z faktu, iż
właśnie ta liturgia otaczała zdecydowaną większość kanonizowanych świętych na
każdej mszy w ich życiu, ale poczułam, że chcę czytać („pożerać” wydaje się
odpowiedniejszym słowem) dzieła świętych, księży oraz religijnych myślicieli,
którzy żyli w czasach, gdy jedyną sprawowaną mszą była tradycyjna msza
łacińska. Tak zakochałam się w dziełach obecnie często cytowanego przeze mnie
mojego przybranego ojca duchowego, ks. Franciszka Ksawerego Lasance, a także
wielu innych.
Dzięki tradycyjnej mszy poczułam
także potrzebę, aby kontemplować i chłonąć tak wiele prawd wiary katolickiej,
ile tylko mogłam. Dlatego zaczęłam czytać stare podręczniki i książki religijne
mówiące o wierze, ale również te nowsze o tradycyjnej treści. Kilka z nich poruszało
temat autentycznego rozeznania powołania oraz naturalnego pragnienia wypełniania
woli Bożej, pragnienia świętości. W sposób przejrzysty zaczęłam poznawać
tradycyjne nauczanie Kościoła na temat powołań do różnych stanów.
Prawdę mówiąc, mogę tu wskazać
dokładny moment, kiedy po raz pierwszy zrozumiałam, że dzięki Bożej łasce
całkowicie zmieniła się osoba, jaką do tej pory byłam. Stało się to, gdy uświadomiłam sobie, że dawne obawy
przed usłyszeniem głosu Pana zniknęły.
Siedziałam wtedy przy kuchennym
stole, czytając jedenasty rozdział książki ks. Pietro Leone „Atak na rodzinę” (ang. The Family Under
Attack). Trzymałam w ręce zakreślacz (prawie każde zdanie w moim egzemplarzu
jest teraz zaznaczone) i nachylając się nad tekstem, pochłaniałam go w
skupieniu.
Moją uwagę przykuł fragment, w
którym ks. Leone opisywał, na czym polega całkowita czystość w życiu zakonnym.
„Zachowanie całkowitej czystości skierowuje naszą miłość bezpośrednio
na Chrystusa. Ojcowie Kościoła postrzegali to jako formę duchowego małżeństwa z
Chrystusem oraz Jego wyłączną miłość. Ukazuje to fragment z obrzędu konsekracji
dziewic: «Ziemskie królestwo i jego pokusy są marnością wobec miłości do
naszego Pana, Jezusa Chrystusa, którego ujrzałam i pokochałam, któremu zaufałam
i którego pragnę ponad wszystko.» Wszakże całkowita czystość to coś więcej
niźli uczuciowa więź, bowiem, jak naucza Pius XII, «paląca miłość do Chrystusa»
przynagla dziewice do naśladowania Jego cnót, życia oraz do ofiary z samych
siebie. W ten sposób są one tymi, «którzy Barankowi towarzyszą, dokądkolwiek
idzie» (Ap 14, 4).”
Po przeczytaniu tego fragmentu
zatrzymałam się, opadłam na krześle i pomyślałam — nawet nie zdając sobie
sprawy z tego, co robię — że: „Życie konsekrowane jest cudowne i piękne do cna.
Jest prawdziwe i stanowi najdoskonalszy obraz naszego życia w niebie. Gdybym
była do niego wezwana, oddałbym się mu bez wahania.”
Wtedy też dotarło do mnie, co
rozważałam. Byłam zdumiona zupełną śmiałością mojej duszy, jej spokojem.
Była spokojna na myśl, że gdyby
Bóg dał mi poznać, że wzywa mnie do życia konsekrowanego w całkowitej
czystości, porzuciłabym swoje nadzieje oraz naturalną chęć wstąpienia w stan
małżeński i z radością posłuchała Jego wezwania — ponieważ Jego wola jest dobra
i tylko jej pełnienia powinnam zawsze pragnąć.
Do tamtego momentu nigdy
wcześniej nie doświadczyłam czegoś podobnego. Zawdzięczam to wyłącznie
działaniu Bożej łaski — absolutnie nie było w tym mojego udziału. Jednak gdyby
nie wpływ, jaki powoli wywierała na moją duszę tradycyjna msza łacińska,
wątpię, abym kiedykolwiek otworzyła się na tę łaskę.
Mogę zatem teraz przyznać, iż
jako prawie dwudziestojednoletnia kobieta pozostająca w domu jestem nareszcie w
takim momencie życiowym, w którym potrafię prawdziwie rozeznać swoje powołanie.
W momencie, w którym słucham i potrafię każdego dnia mówić naszemu Panu: „Bądź
wola Twoja. Uczyń ze mną, co zamierzyłeś” — i naprawdę tak myśleć. Po raz
pierwszy w życiu czuję, jakbym widziała swoje wady i namiętności o wiele
wyraźniej niż kiedyś, a tymczasem jak nigdy dotąd szczerze pragnę być święta ze
względu na Boga. Marzenia i nadzieje związane z moją przyszłością nie należą
już do mnie — wciąż je mam, ale jakbym nimi nie dysponowała. Zdaję sobie
sprawę, że to olbrzymia i niezasłużona łaska i modlę się o to, abym nigdy nie
uznała jej za oczywistą.
Najzabawniejsze jest to, że
gdybym pisała własną historię, teraz nadeszłaby chwila, w której zdradzam, iż
spostrzegłam, że cały ten czas Bóg wzywał mnie do życia zakonnego; że prowadził
mnie tak, abym porzuciła swoje życiowe marzenia o małżeństwie i macierzyństwie
i sprawił, że zrozumiałam, iż poddanie mojej woli Jemu oznacza dla mnie być
zakonnicą.
Nie mam żadnych ostatecznych
odpowiedzi, ale wiem na pewno, iż chcę pełnić Jego wolę oraz że jestem całkowicie
otwarta na wezwanie do życia zakonnego, którego nasłuchuję. Mimo to z każdym
dniem upewniam się poprzez modlitwę i lekturę, w ten cichy i spokojny sposób,
który ujawnia obecność Boga, że to całkiem możliwe, iż chce On, abym została
żoną i matką. Od zawsze pragnęłam takiego powołania i nadal go pragnę, jednak w
pewien sposób zostało to przemienione. Dzięki bożej łasce, i jak wspomniałam
bez mojej zasługi, chcę wyjść za mąż tylko wtedy, gdy Bóg uzna, że to
najbardziej pomoże mi (oraz mojemu przyszłemu mężowi) stać się świętą. Chcę być
matką tylko wtedy, gdy Bóg postanowi, że jestem zdolna z pomocą Jego oraz
mojego męża wychować świętych.
W tej chwili czuję się, jakby Bóg
przygotowywał mnie do powołania do małżeństwa i macierzyństwa, jednocześnie
prosząc mnie, bym była cierpliwa, ufna i w pełni otwarta na jego wołanie. Jeśli
kiedykolwiek da mi znać, że zamierzył dla mnie coś innego, będę gotowa. Mogę
tak powiedzieć z pewnością wyłącznie dzięki ogromnej łasce jaką mnie obdarzył,
naprowadzając mnie i moją rodzinę na tradycyjną mszę łacińską. Liturgia ta otworzyła
mi duszę, wyciszyła ją i oświeciła w nieznany mi wcześniej sposób. Deo gratias!
Na koniec pragnę dodać otuchy przede
wszystkim młodym, tradycyjnym katolikom, mężczyznom i kobietom, którzy być może
przeczytają ten artykuł, a którzy znajdują się na podobnym etapie rozeznawania
swojego powołania. W mistycznym ciele Chrystusa jesteśmy zjednoczeni ze sobą w
szczególny sposób, ponieważ wszyscy czekamy — i wszyscy chcemy pełnić wolę Bożą
w naszym życiu. Mimo że żyjemy w czasach „szalonej bezbożności” (jak ujął to
papież Leon XIII), zamieszania i nieustannej rozpaczy, pragniemy służyć
Chrystusowi w Kościele, Jego królestwie, z nieskalaną radością i absolutnym
poświęceniem. Chcemy z odwagą i hartem ducha męczenników wykrzyczeć naszym życiem: Viva
Cristo Rey!
To czas, aby być całkowicie
otwartym. To czas, aby być dogłębnie wyciszonym, czekając na Jego głos. To czas,
aby wyszeptać za Samuelem: „Mów, Panie,
bo sługa Twój słucha.”
Chciałabym również podzielić się z
wami duchową mądrością zawartą we fragmencie z pism świętobliwego ks. Lasance z
nadzieją, że doda wam to odwagi i pomoże w rozeznaniu powołania. Niech Was Bóg
błogosławi i módlmy się za siebie nawzajem, szczególnie podczas najświętszej
ofiary mszy świętej!
„Przede wszystkim nieustannie zwracaj
swoje serce ku niebu. Pragnij tylko jednego, mianowicie: poznawać i spełniać
wolę Boga; wtedy też obdarzy cię On swoją łaską, dzięki czemu będziesz pewny
roztropności swojego wyboru. Nie możesz jednak spodziewać się cudownego powołania,
takiego jakiego doświadczyli apostołowie oraz wielu wspaniałych świętych.
Otrzymali oni szczególny dar łaski, na który nie możemy liczyć. Jeżeli jednak twoje
serce i oczy będą stale skierowane ku Bogu, wtedy oświeci cię On swoją łaską,
postawi na twej drodze mądrych doradców oraz tak pokieruje wydarzeniami, że —
jeśli mogę tak to ująć — twój anioł stróż poprowadzi cię za rękę do stanu, jaki
dla ciebie zamierzył.
Drogi, którymi prowadzi nas Bóg są wspaniałe i rozliczne. Czasami
odciska On w sercu młodego dziecka pragnienie wstąpienia do konkretnego stanu.
Toteż w późniejszym jego życiu nie pojawiają się żadne wątpliwości związane z
wyborem, ponieważ dawno zostały rozwiane. Innym daje poznać swoją wolę, gdy
muszą podjąć decyzję; takie osoby niejednokrotnie z radością ducha wstępują do
stanu, do którego przez długi czas odczuwały mocną niechęć.
Po drugie niech twoja dusza
będzie nieskazitelna. Bardzo dużo — a w zasadzie wszystko — zależy od tego.
Im bardziej przejrzysta jest szyba w oknie, tym łatwiej promienie słoneczne
przedostają się do pokoju; im zaś jest brudniejsza, tym ciemniejszy będzie
pokój. Duszę możemy przyrównać do szyby bądź
lustra, które odbija promienie. Jeśli chcesz doznać oświecenia z nieba,
które pomoże ci w wyborze stanu, dbaj o to, aby twoje serce było czyste;
pielęgnuj w nim pogodny blask niewinności. Jeżeli przysłonisz go albo zaćmisz
grzechem, nie zwlekaj z tym, aby rozpalić go na nowo poprzez skruchę i
spowiedź.
Po trzecie niech twoja modlitwa
będzie gorliwa. Czytając to, co napisałem do tej pory, na pewno zauważyłeś
już, że modlitwa odgrywa najważniejszą rolę przy wyborze stanu. Z jednej bowiem
strony usiłujesz wstąpić na drogę, która najpewniej poprowadzi cię do wiecznego
zbawienia, z drugiej zaś świat, ciało i diabeł usiłują zwieść cię na złą.
W życiu każdego człowieka są dwa okresy, kiedy z osobliwą zręcznością diabeł
zastawia na niego pułapki. Pierwszy z nich to czas, gdy człowiek przestaje być
dzieckiem — przychodzi wtedy kluczowy moment, punkt zwrotny, w którym okazuje
się, czy dotychczasowe wychowanie zaowocuje niewinnością i czystością młodzieńca
lub panny; czy na nieszczęście przyniesie coś wręcz przeciwnego. Wierzę, że ten
przełomowy moment jest już za tobą; ufam również, że przeszedłeś pomyślnie tę
próbę i zachowałeś niewinność.
Po tym wszakże diabeł zaatakuje cię z tym większą przebiegłością i siłą
lub uczyni to kilka lat później, gdy staniesz przed wyborem stanu. Jeśli uda mu
się i zwiedzie cię na złą drogę, będzie liczył na to, że podczas twojej
decydującej bitwy na łożu śmierci okaże się zwycięzcą. Przeto módl się, moje
dziecko, módl! Módl się o światłość, aby na twojej drodze życia rozpłynęła się
mgła i abyś ujrzał ją wyraźnie przed sobą; módl się o siłę, aby oprzeć się
pokusom niezależnie od tego, jak wiele poświęcenia będzie cię do kosztować;
módl się po prostu o to, aby poznać i spełnić wolę Bożą.
Po czwarte często i z należytym
szacunkiem przystępuj do sakramentu pokuty i ołtarza. Dzięki nim twoja
dusza pozostanie czysta, a Dawca wszelkiej łaski zamieszka w twym sercu wraz ze
swoją mocą i światłością. Za każdym razem po przyjęciu komunii gorliwie i z
ufnością proś naszego Pana, aby dał ci poznać, jakie są zamiary Jego
Najświętszego Serca wobec ciebie i aby obdarzył cię siłą potrzebną do
wszelkich, koniecznych poświęceń. W dni komunii spędzaj trochę czasu na głębokich
rozważaniach. Wyobrażając sobie, iż leżysz na łożu śmierci, zastanawiaj się,
jakiego stanu pragnąłbyś w tej strasznej godzinie. Czy nie czułbyś wtedy goryczy,
gdybyś był podążył za swoimi pragnieniami?
Nie mogę nie wspomnieć o jeszcze jednej drodze prowadzącej do podjęcia
słusznej decyzji, mianowicie: oddaniu
się Maryi z prawdziwą, synowską i pełną
ufności miłością. Przy tej okazji poczynię tylko dwie krótkie uwagi na
temat pobożności maryjnej. Jeśli pragniesz wiedzy i oświecenia, aby rozeznać
powołanie, najprościej otrzymać je za pośrednictwem Maryi, która jest Sede
sapientia — Stolicą mądrości. Dlatego
jeżeli chcesz osiągnąć wieczne zbawienie, najpewniejsza droga do tego prowadzi
przez Maryję, ponieważ tak, jak uczy nas pewien wielki święty: «wierny sługa
Maryi nigdy nie jest zagubiony».”
Nie sądźcie, że moje rozważania
są odpowiednie wyłącznie dla młodej kobiety, która zamierza wstąpić do
klasztoru. Nie kieruję ich do konkretnego czytelnika, ale do wszystkich, którzy
chcą dokonać słusznego wyboru, tak aby zapewnić sobie wieczne zbawienie.
Powinniście się wystrzegać pośpiechu
przy wyborze stanu, tak jak powinniście się strzec nadmiernego zatroskania. Nie
traćcie ducha w obliczu arcyważnej decyzji. Skorzystajcie z rad, których wam
udzieliłam; nieustannie spoglądajcie w stronę nieba. Dbajcie o czystość waszych
dusz, módlcie się gorliwie, często przystępujcie do sakramentów, praktykujcie
nabożeństwo do Maryi, traktujcie Ją jak matkę, a na koniec spoglądajcie w
przyszłość z radosną ufnością. Po ziemskiej bitwie przyjdzie wiekuisty pokój i
szczęśliwość. Droga krzyżowa prowadzi do
korony wiecznej radości.
— ks. Franciszek Ksawery Lasance (zm.
1946). Requiescat in pace.
Mary Donellan
Źródło onepeterfive.com
Tłumaczenie: Robert Włodarczyk
Zdjęcie: Joseph Shaw