Byłem już
niejednokrotnie krytykowany, gdyż, zamiast poddać się maoistycznej samokrytyce, broniłem katolików przywiązanych do
tradycyjnej Mszy przed różnymi wyolbrzymionymi zarzutami i wskazywałem, że inne
powszechnie znane grupy istniejące w łonie Kościoła mają te same cechy, jeśli
nie gorsze, Dziś mam zamiar rozwinąć
ten temat.
Wszyscy jesteśmy
grzesznikami i jeśli ktoś, kto czyta ten artykuł, zna historię o tradycyjnym
katoliku, który był na bakier z nauką moralną Kościoła, nie mam zamiaru
twierdzić, iż takie zjawisko nie występuje. Istnieje jednak kilka
niebezpieczeństw związanych z taką samokrytyką, które powinny być oczywiste dla
wszystkich.
1. Taka samokrytyka jest powodowana narcyzmem i egocentryzmem.
Szczerze mówiąc, osobiste zalety tradycyjnych katolików nie są zbyt istotne dla
Kościoła jako całości. Po prostu pogódźmy się z tym, że nie jesteśmy aż tak ważni.
2. Utwierdza ona stereotypowe opinie o tradycyjnych
katolikach, co samo w sobie jest szkodliwe. Dla mnie powiedzieć „Słyszałem tę
krytykę i jest w niej prawda – tak [z udawanym żalem], jestem tradycyjnym
katolikiem i jestem zgorzkniałym, wypełnionym nienawiścią faryzeuszem”
implikuje coś nie tylko o mnie osobiście, ale o całej grupie: jest to
oskarżenie względem innych tradsów, którego ja nie mam prawa rzucać.
3. Publiczna samokrytyka implikuje moralną
wyższość. Tylko ludzie moralnie wyżsi są tak pokorni, żeby zaakceptować
uszczypliwe uwagi jako Głos Sumienia. Zrobić to publicznie oznacza zadeklarować swoją wyższość publicznie. Jest to poważny paradoks,
ponieważ jesteśmy oskarżani, między innymi, o uważanie się za lepszych. Jeśli w naszych oskarżycielach
jest gram szczerości, współczucia czy nawet zdrowego rozsądku, reakcją, której będą
od nas oczekiwać, nie będzie publiczną deklaracją pokory.
4. Ponadto, samokrytyka sugeruje, iż tradsi są do pewnego
stopnia identyczni, co jest całkowicie fałszywe. Tradycyjni katolicy (dzięki
Bogu) nie są członkami sekty. Nie przeszliśmy jakiegoś treningu, nie mamy
środków, by wyegzekwować „dyscyplinę poglądów”, a niektórzy ludzie w typowej
tradycyjnej wspólnocie dopiero niedawno zaczęli uczęszczać na Mszę – inni być
może są tam po raz pierwszy. Nie mamy ze sobą nic wspólnego pod względem
edukacji, doświadczenia życiowego, klasy społecznej czy pochodzenia etnicznego.
Może być to szok dla niektórych ludzi, którzy oczekują, że dziś w każdym ruchu
w Kościele i na Mszy „każdego rodzaju” (dla rodzin, dla studentów, dla
cudzoziemców, itd. itp.), będzie uczestniczyć
„pewien rodzaj katolików”. My nie jesteśmy „rodzajem katolików”: jesteśmy po
prostu katolikami, którzy kochają starą Mszę. Wraz z nią przychodzi
zainteresowanie tradycyjną duchowością, tradycyjnymi nabożeństwami i, ogólnie
rzecz biorąc, ortodoksją. Jednak mamy bardzo różne osobowości i doświadczenia życiowe.
Sugerowanie, że wszyscy jesteśmy, np. pesymistycznie nastawieni bądź powodowani
dumą, lub że mamy określone gusta, oznacza dołożenie cegiełki w budowie bezużytecznej bujdy. Ja sam zdecydowanie nie
mam zamiaru przyłożyć do tego ręki.
5. Zorganizowanie kampanii PR-owej dla tradycyjnych
katolików, by uczynić ten ruch bardziej atrakcyjnym, o ile to możliwe (a nie
jest), przekształciłoby ten ruch w coś sztucznego. „Uwaga wszyscy! Idzie nie-trad,
niech każdy się szeroko uśmiecha, niech nikt nie mówi o grzechu czy pokucie,
niech nikt nie mówi o papieżu Franciszku! Będziemy mogli wyluzować, kiedy
odejdzie…” Czy chcemy być tego rodzaju ruchem? Tak działają sekty. Słyszałem,
że niektóre ruchy w Kościele też tak robią. Jeśli to prawda, jest to rzecz okropna.
Oczywiście należy być uprzejmym i taktownym, ale nie sztucznym. W Kościele powinniśmy czuć się jak w domu. Nie
powinniśmy być spięci, gdy rozmawiamy z innymi katolikami.
6. Angażowanie się w konkretny apostolat z pobudek
czysto PR-owskich to uprzedmiotowienie cierpienia i potrzeb innych. Sugerowano
już, że tradycyjni katolicy robią coś „dla biednych” w wyraźny i publiczny
sposób, by odtrącić oskarżenia, że jesteśmy mniej zainteresowani
sprawiedliwością społeczną niż powinniśmy. Jest to niegodna sugestia. Tradycyjni
katolicy, jak wszyscy inni, rozglądają się dookoła, żeby zobaczyć jakie
potrzeby otaczających ich istot są najpilniejsze i czym możemy się zająć przy
pomocy swoich środków i umiejętności. Tradsi są niezwykle zaangażowani w ruchy
pro-life i oświatę, i (co oczywiste) we wspieranie liturgii Kościoła na
wszystkie możliwe sposoby. Sugerowanie, że ze
względu na PR nie powinno się skupiać na tych zagadnieniach jest obrazą nie tylko dla tych
dobrodusznych ludzi, którzy tak ochoczo poświęcają swój czas i środki dla bliźnich
w ten konkretny sposób: jest to obraza dla ludzi, którzy skorzystaliby z
działań bardziej nakierowanych na PR: są traktowani jako elementy kampanii
reklamowej.
7. Publiczna samokrytyka przydaje wiarygodności
oskarżeniom, które w wielu przypadkach są projekcją
(ludzie oskarżają nas o to, czego sami boją się w sobie), a w innych
przypadkach są krytyką samej tradycji.
Czy mam Wam powiedzieć dlaczego pewni liberalni katolicy uważają, że tradsi mają,
np. tendencję do łatwego osądzania? Ponieważ, po pierwsze, sami są tacy, wyrzucając
wszystkich, z którymi się nie zgadzają do czarnej dziury. A po drugie,
ponieważ uważają, że tradycyjna Msza
i związane z nią nabożeństwa oraz duchowość wiążą się także z osądzaniem. Mogliby wszak powiedzieć:
skoro Msza w formie nadzwyczajnej, z jej odniesieniami do grzechu, jest okropna
i zachęca do łatwego wydawania sądów, z pewnością jedyni ludzie, którym
przypadnie ona do gustu, sami będą okropni i będą łatwo wydawać osądy. W tej sytuacji
powiedzenie „tak, być może jesteśmy trochę okropni i łatwo osądzamy” jest najgorszą możliwą odpowiedzią. Niektórym
z nas może wydawać się aroganckie, by odrzucać takie zarzuty, lecz na takie
oskarżenia powinno się odpowiedzieć: tak właściwie nie musisz być taki, żeby lubić tradycyjną Mszę, ponieważ tradycyjna Msza nie jest taka sama w sobie.
Podsumowując,
o ile mogę być przez niektórych postrzegany jako przywódca, czy też wpływowa
postać w ruchu tradycjonalistycznym, absolutnie
nie jest moją rolą, by działać jako swego rodzaju stróż moralności. Jak
wynika z punktu nr 3, krytykowanie innych tradsów (za wyższość i łatwość w
sądach) oznacza właśnie zachowanie
się w sposób (bycie wyższym i podejmującym łatwe sądy), który stanowi główny
przedmiot krytyki. Koncepcja wedle której ruch tradycjonalistyczny powinien wykształcić
w sobie klikę uczonych w piśmie i faryzeuszy kręcących się i pilnujących, by każdy
był na odpowiednim poziomie, jest tak niedorzecznie szalona jako odpowiedź na
nawał krytyki, która na nas spadła, że mogę jedynie zaapelować do zdrowego
rozsądku ludzi zaangażowanych w tę debatę, żeby dojrzeli problem. To tylko wzbudza śmiech! Takie podejście jest zwyczajnie głupie, prawda?
Joseph Shaw
Autor jest prezesem Stowarzyszenia Mszy Łacińskiej Anglii i Walii
Zdjęcie: John Aron
Tłumaczenie: Marek Kormański