W poprzednim wpisie stwierdziłem, że Mszał kompromisowy, zawierający to, co
„najlepsze” z Formy Zwyczajnej i z Formy Nadzwyczajnej, mógłby okazać się
czymś, co w efekcie nie pozwala wiernym uczestniczyć we Mszy ani w sposób
tradycyjny, ani w ten właściwy dla Novus
Ordo.
Pomysł, że można by ułatwić uczestnictwo w tradycyjnej Mszy Świętej poprzez
dokonanie w niej pewnych zmian – używanie języka lokalnego, wypowiadanie
cichych modlitw na głos, obrócenie kapłana „do ludzi” – opiera się na
przekonaniu, że jest tylko jeden sposób sensownego udziału w niej, mianowicie
uczestnictwo intelektualne, werbalne: zrozumienie liturgii poprzez dokładne,
słowo po słowie, uchwycenie sensu wypowiadanych tekstów liturgicznych.
Tak jednak, dowodziłem, nie jest. Istnieje inny sposób uczestniczenia we
Mszy Świętej, czyniący użytek ze znacznie szerszego repertuaru środków i
pozwalający na komunikację nie tylko na poziomie werbalnym, lecz również na
wielu poziomach niewerbalnych. Każdy, kto zna Mszę tradycyjną, wie, co znaczy Ecce Agnus Dei czy też Nobis quoque peccatoribus: te rzeczy
działają na poziomie werbalnym. Możemy się zgodzić, że uzyskalibyśmy znacznie
bogatszy komunikat tekstowy, tłumacząc wszystko na potoczny język angielski i
stosując ten przekład w liturgii, to jednak zabiłoby poczucie sacrum i w efekcie doprowadziło do
zubożenia całościowego przekazu, werbalnego i niewerbalnego, zamiast do jego
wzbogacenia.
Przestrzegałem także, iż coś podobnego może nastąpić z drugiej strony. Jeśli
celebruje się Novus Ordo a użyje się na przykład łaciny, natychmiast straci się wiele z tego uczestnictwa
intelektualnego, werbalnego, dla którego Mszał z roku 1970 został stworzony. Czy
w zamian za to wytworzy się poczucie sacrum?
Być może, lecz cały ten ryt został z punktu widzenia sacrum ułożony niewłaściwie i dla
większości katolików w ławkach kościelnych wcale nie będzie to jasne jak
mieliby zaangażować się w sposób właściwy wobec niespójnych sygnałów, jakie
płyną do nich z obrzędów i tekstów liturgicznych.
Rozważmy więc Novus Ordo po
łacinie. Chodziłem na taką Mszę latami, zanim odkryłem Mszę tradycyjną.
Podobnie jak wiele innych osób, odstręczały mnie natrętne wymagania zwykłej,
nowej Mszy, by uczestniczyć w niej „aktywnie” na różne sposoby, a przekład
angielski irytował. Łaciński Novus Ordo
dawał odrobinę ulgi, ale sposób zaangażowania, do którego nas w nim zachęcano,
był wciąż zanadto intelektualny. Wszyscy mieliśmy broszurki anglo-łacińskie,
wszystkie słowa były wypowiadane na głos, z ewentualnym wyjątkiem Offertorium. (Tak naprawdę w Novus Ordo wciąż jeszcze pozostaje kilka
wersów cichych modlitw kapłańskich, ale przeciętny wierny w ławce nawet ich nie
zauważy). Do łacińskiego Kanonu przygotowywała nas typowa, „angażująca”
Liturgia Słowa, po angielsku, z modlitwą wiernych, świeckimi lektorami itp.,
itd. A gdy tylko nastąpiła konsekracja, musieliśmy wypowiedzieć „aklamację
eucharystyczną”. Nie było czasu na adorację w ciszy.
Dla mnie nowa Msza po łacinie stanowiła pewnego rodzaju przygotowanie do
Mszy w formie nadzwyczajnej, która (według mojej wiedzy) nie była dostępna w
miejscu, gdzie mieszkałem. Dała mi na przykład pojęcie o języku liturgicznym i
zaznajomiła z niektórymi tekstami. Jednak zdawałem sobie sprawę, że choć ma ona
w określonych kręgach swoich zwolenników, to większości katolików się nie
podoba. A jej zwolennicy mają pewne łatwo rozpoznawalne cechy. Nie chcę tutaj
zajmować się stereotypami, ale fakt faktem, że plagą angielskich parafii
katolickich jest zjawisko „kolonizacji” poszczególnych Mszy niedzielnych przez
różne grupy i klasy społeczne, które nie mieszają się ze sobą. Powiem tylko
tyle, że łaciński Novus Ordo nie
stanowi remedium na ten problem.
Novus Ordo po angielsku jest ćwiczeniem intelektualnym, ale bardzo łatwym. Novus Ordo po łacinie także stanowi
ćwiczenie intelektualne, i to o wiele trudniejsze. Wielką pomocą jest znajomość
choćby podstaw łaciny. Jeśli jej brak, wierny będzie wciąż męczył się, by
odnaleźć właściwe miejsce w broszurce. Łatwo wówczas przyjąć założenie, że Msza
tradycyjna, zawierająca przecież jeszcze
więcej łaciny, znajduje się na tej samej osi, tylko znacznie dalej, gdy
chodzi o stopień „trudności”. Nie chciałbym dyskredytować wysiłków tych, którzy
przez dziesięciolecia utrzymywali przy życiu w Kościele tradycję liturgicznego
języka łacińskiego, ale muszę to powiedzieć:
Novus Ordo po łacinie może bardzo łatwo odstręczyć ludzi od Mszy tradycyjnej.
Naprawdę, wiem, że tak się zdarza, znam osoby, o których można to
powiedzieć. W dziewięciu na dziesięć przypadków, kiedy ktoś mówi o „elitarnej”
liturgii, to swoje przeświadczenie opiera na łacińskim Novus Ordo.
Nowa Msza po łacinie może być pomostem między angielskim Novus Ordo a Mszą tradycyjną. Być może
tak się stało w moim przypadku. Jednak dla innych osób może być czymś innym,
czymś takim jak fałszywe światło postawione przy nabrzeżu przez złośliwców, by
odstręczyć statki od latarni morskiej i przywieźć je do zguby. Może zniechęcić
ludzi do całej idei Mszy łacińskiej w podobny sposób, jak nadgorliwi
protestanci mogą ludzi zniechęcić do wszelkiej myśli o chrześcijaństwie.
W rzeczywistości tradycyjna Msza łacińska nie jest „trudniejsza”, a tym
samym nie jest bardziej ekskluzywna. Łatwo sprawdzić samemu zasadność tej tezy,
idąc kilka razy na Mszę niedzielną w formie nadzwyczajnej: wśród zgromadzonych
znajdziemy zazwyczaj pełny przekrój społeczny i edukacyjny, i jeśli tylko pora
celebracji nie uniemożliwia przyprowadzenia dzieci, zastaniemy ich tam mnóstwo.
Dzieci nie skłamią: rozmawiając z nimi, można się przekonać, że są w stanie
uczestniczyć w liturgii na właściwym dla nich poziomie. Znajomość łaciny jest
oczywiście przydatna, ale jej brak nie stanowi dziś większej przeszkody w
udziale w starej Mszy, niż kiedyś dla naszych przodków, a to po prostu dlatego,
że Msza ta posługuje się całym spektrum środków werbalnych i niewerbalnych, by
przezwyciężyć takie przeszkody w komunikacji.
Jeśli mamy mówić o przyszłości, o tym, co stanowiłoby jakąś szansę w pracy
z większością zwykłych katolików, to reforma reformy oparta jest na wielkim
błędzie. Błędem tym jest założenie, że można zachować to, co atrakcyjne w
jednej formie Mszy, łącząc to z atrakcyjnymi elementami drugiej. Nie można,
ponieważ one nie są ze sobą spójne. Jak już mówiłem we wcześniejszych wpisach z
tej serii, i jak tego dowodziła seria Position Papers, w formie nadzwyczajnej komunikację niewerbalną ułatwiają właśnie te
elementy, które utrudniają komunikację werbalną: język łaciński, cisza,
modlitwa ad orientem etc. Próba poprawy komunikacji werbalnej w starej Mszy
zniszczy to właśnie, co jest w niej pociągającego.
Podobnie, próbując wnieść w formę zwyczajną więcej
„poczucia sacrum”, znacznie zredukuje się to, co stanowi jej główny atut:
łatwość komunikacji werbalnej. Nie twierdzę, że nie należy próbować, mówię tylko,
że trzeba przy tym zachować wielką ostrożność. Bardzo łatwo zamienić Novus Ordo we własnej parafii w coś, co
dla przeciętnego wiernego będzie nieustanną serią wyzwań. Czy na przykład
poważnie zechcemy wymagać, by wierni odpowiadali po łacinie według trzech różnych opcji, których
zastosowanie nie bardzo da się przewidzieć („aklamacje eucharystyczne”)? Czy
chcemy im uniemożliwić zaznajomienie się z Kanonem, podając cztery różne wersje
(a teoretycznie o wiele więcej)? Chcemy, by zastanawiali się, czy mają
przekazywać znak pokoju po łacinie (i co odpowiadać, Et cum spiritu tuo)?
Jeżeli szukamy czegoś, co przyciągnęłoby możliwie
najszersze spektrum osób, to już to mamy w tradycyjnej Mszy Świętej. Prawdą
jest, że niektórym nie podoba się, gdy uczestniczą w niej po raz pierwszy:
próbują uczestniczyć w sposób ukształtowany przez Novus Ordo, a to nie wychodzi. Dlatego właśnie wymaga to nieco
oswojenia się, i dlatego też ważne jest, by mówić o udziale we Mszy i zwalczać
założenie, jakoby jedyną formą uczestnictwa było dosłowne zrozumienie
intelektualne. Stanowczo nie jest rozwiązaniem próba przystosowania tradycyjnej
Mszy łacińskiej, tak by umożliwiała tę formę udziału, gdyż przez to
zniszczylibyśmy właśnie to, co chcemy rozpowszechnić.
W rzeczywistości znacznie więcej osób zdoła
dostrzec sens starej Mszy po kilkukrotnym udziale w niej. Właśnie dlatego
często tak dobre skutki przynosi odprawianie jej w parafii obok Mszy w formie
zwyczajnej, tak że parafianie mogą przyjść na nią od czasu do czasu, spróbować,
i stopniowo ją docenić. Gdyby taka była sytuacja w całym kraju, już
następowałaby odnowa liturgii. Na razie jednak tylko maleńka mniejszość
katolików ma w ogóle szanse uczestniczyć w starej Mszy.
Jutro, w poście kończącym tę serię, napiszę o
innej opcji Reformy Reformy: o przejściowych księgach liturgicznych używanych w
roku 1965.
Joseph Shaw
Tłumaczenie: Ewa Monika Małecka
Zdjęcie: Joseph Shaw