Powód, dla którego liberałowie
nienawidzą Summorum Pontificum, jest następujący:
doskonale zdają sobie sprawę, że odnowa starej liturgii stwarza wyzwanie dla
kluczowych zasad stojących za reformą liturgiczną i większością jej
praktycznych skutków. Nie jest to "cofanie zegara", lecz niszczenie
go: owym zegarem jest osobliwe nowoczesne, zachodnie założenie, według którego
nasze praktyki muszą zostać zmienione (lub zmieniane), w przeciwnym wypadku stają
się skostniałe i tracą swe znaczenie. W rzeczywistości to właśnie zbyt wiele
zmian powoduje zatracenie znaczenia form – utrata świeżego, wiecznego źródła
prowadzi do stagnacji i wysuszenia.
Proszę wyobrazić sobie
następujący scenariusz: powiedzmy, że istnieje wspólnota parafialna, w której
połowa osób uczęszcza na rozrywkowy, charyzmatyczny Novus Ordo, a druga połowa słucha
cichej Mszy. Na obydwie celebracje zezwala Kościół. Charyzmatycy zapewne
pomyślą: "To my jesteśmy naprawdę otwarci na działanie Ducha Świętego i
pokazujemy to poprzez sposób, w jaki chwalimy Boga – z rękami i głosami. Ci
katolicy, którzy po prostu klęczą cicho na starej Mszy, podczas gdy ksiądz robi
wszystko – Ci to wiele tracą!" Wierni na starej Mszy pewnie pomyślą:
"To właśnie w ten sposób niezliczona rzesza mężczyzn i kobiet została
uświęcona na przestrzeni dziejów. To jest osobiste spotkanie z Panem w Jego
Męce i misterium Eucharystii. Podczas tej liturgii głęboko odczuwamy Obecność
Boga i daje nam to siłę na cały dzień, czy wręcz tydzień. To przykre, jak
pomyśli się, że ci charyzmatycy utknęli na poziomie własnych emocji i nie
sięgają do tego głębszego doświadczenia!"
W każdym z powyższych sposobów
myślenia są błędy; obydwa ocierają się o groteskę. Charyzmatyk może właściwie wejść
w Najświętszą Ofiarę i cichą chwałę Eucharystycznego Pana; tradycjonalista może
śpiewać Gloria z zapałem i żarliwie wzywać Ducha Świętego. Jednakże, po ludzku rzecz biorąc, czyż nie
widzimy, że te grupy, podjąwszy decyzje, które prowadzą ich w przeciwnych
kierunkach, osądzają siebie nawzajem? Czy jest możliwe, by jedna grupa nie
myślała, że to co robi jest lepsze niż to, co robi ta druga – i to do tego
stopnia, że w idealnym świecie ta druga grupa by nie istniała? Nie, nie jest to
możliwe: w przeciwnym wypadku nie robiliby tego, co uważają za lepsze. To
dlatego "szalejący na punkcie chorału, uwielbiający łacinę charyzmatyczny
gitarzysta/wokalista" jest równie rzadkim zjawiskiem, co sprawnie
funkcjonująca demokracja.
W bardzo podobny sposób
majestatyczne katedry Wieku Wiary stanowią oskarżenie przeciwko sterylnym,
modernistycznym kościołom Corbusiera i jego naśladowców; wspaniałe malowidła i
rzeźby, których jest wiele w chrześcijańskim świecie, stanowią oskarżenie
przeciwko kubistycznym klocom i filcowym proporczykom; strzeliste melodie
chorału gregoriańskiego i mistyczne harmonie polifonii stanowią oskarżenie
przeciwko przyziemnemu sentymentalizmowi współczesnej muzyki kościelnej; szaty
liturgiczne z jedwabnego brokatu i koronkowe alby stanowią oskarżenie przeciwko
poliestrowym kreacjom i albom na rzepy; zdobne, wysadzane drogimi kamieniami
złote kielichy i pateny stanowią oskarżenie przeciwko niezgrabnym, niby-franciszkańskim
kubkom i talerzom. Nie jest możliwe, żeby takie rzeczy po prostu
„współistniały”, nie mówiąc już o dopełnianiu siebie nawzajem. Są oponentami w
pojedynku o wizerunek Kościoła i dusze ludzi. Kościół wygląda tak czy inaczej; ludzie są
tacy czy inni. Nie mamy tu do czynienia z katolickim „zarówno-i”, lecz z
metafizycznym „albo-albo”.
Weźmy na przykład klękanie przed
przyjęciem Komunii Świętej na język od odpowiednio wyświęconego szafarza.
Tradycyjny rzymski katolik uważa, że ten sposób jej przyjmowania, który
rozwinął się naturalnie jako wyraz czci dla Najświętszego Sakramentu i na
przestrzeni wieków uzyskał całkowitą stabilność, przewyższa w każdy możliwy sposób praktyki wdrożone
w ostatnich dekadach. Zatem, zachowując spójność, tradycyjny katolik będzie
również uważać, że współczesna praktyka przyjmowania Komunii na stojąco i na
rękę od świeckich szafarzy jest rzeczą złą, mającą zły rodowód i złe konsekwencje.
W tych kwestiach jest po prostu niemożliwe – powtarzam, niemożliwe – żeby każdy
uśmiechał się i zgadzał się, że wszystko i wszyscy są wspaniali, wspaniali,
wspaniali [1].
Papież Benedykt XVI uznał, że
Novus Ordo i usus antiquior powinny
współistnieć, aby mogło mieć miejsce „wzajemne ubogacenie” – przypuszczalnie
pewien rodzaj wzajemnego ożywiania jednego przez drugie. Jeśli spojrzy się na
przykład papieża Benedykta i poczyta jego prace, a także jeśli przyjrzy się
postaciom takim jak kardynał Ranijth, kardynał Canizares, kardynał Burke i już
obecnie kardynał Sarah, wydaje się, że 90% ubogacenia pójdzie w jednym
kierunku, mianowicie od usus antiquior
do Novus Ordo, gdyż pierwsze z nich posiada wspaniałe bogactwa, których drugie
desperacko potrzebuje. Przypomina to sytuację, gdy św. Marcin z Tours odciął
kawałek swej przepastnej szaty, by odziać nagiego, dygoczącego żebraka. W
kwestii tych 10%, czyli tego, co starsza forma mogłaby przejąć od młodszej,
możemy powiedzieć z dużą dozą pewności, że chodzi tylko pewien rodzaj rzeczy,
które wydarzyłyby się powoli, gdyby nie
działania pewnego komitetu.
Jeśli weźmie się to wszystko pod
uwagę, wynik jest oczywisty: o ile Novus Ordo i usus antiquior aktualnie współistnieją, stanowią dla siebie
nawzajem wyzwanie i nie mogłoby być
inaczej. Jeśli świat Novus Ordo nie nauczy się wyciągać konsekwencji z lekcji,
których może udzielić usus antiquior,
będzie nadal pędzić wprost ku Armagedonowi. Albo filozofia Summorum Pontificum wypełni ziejącą otchłań między tymi dwoma
formami, sprowadzając współczesny ryt rzymski do wyraźniejszej harmonii z
wcześniejszym dziedzictwem liturgicznym, albo
z biegiem czasu zaobserwujemy dramatyczne nasilenie naszych bratobójczych
konfliktów. Nie twierdzę tak w duchu czarnowidztwa, ale jako ktoś, kto wierzy
że posiadanie dwóch rzekomo równych form tego samego rytu jest przepisem na powszechną,
wyniszczającą niestabilność, CHYBA ŻE możliwe będzie autentyczne i głębokie
zbliżenie tych form. A możemy być pewni, że nie nastąpi to nigdy ze strony starszej formy: nie stanie się ona wypasiona, modna
i na czasie, porzucając chorał dla gitary. Stanie się tak natomiast, kiedy
nowoczesna forma zrzeknie się własnego roszczenia bycia „właśnie tym, co zalecił
lekarz”.
Tak jak każdy, kto rozmyśla nad
takimi pytaniami, nie mam pojęcia w jaki sposób aktualna sytuacja wpłynie na
najbliższe dziesięciolecia. Czy za sto lat nadal będzie istnieć Novus Ordo lub usus antiquior? Czy zastąpi je hybryda?
Jeśli wzajemne ubogacenie jest faktem, czy będziemy świadkami, jak jedna forma
zaniknie jako niepotrzebny balast, żeby zdroworozsądkowa koncepcja wspólnego
kultu została przywrócona w Kościele Rzymskim? Tylko Bóg raczy wiedzieć.
W międzyczasie naszą powinnością
jest doceniać i żyć wspaniałymi bogactwami naszego liturgicznego dziedzictwa i
dzielić się nim z innymi, oczekując lepszych, szczęśliwszych, spokojniejszych
dni. Tak jak radość Pana, ten skarb jest jednym z tych, które nie mogą nam
zostać odebrane ludzką ręką, gdyż należy do Chrystusa i Jego Kościoła jako
wieczyste uposażenie.
Peter Kwasniewski
Tłumaczenie: Marek Kormański
Fot. Joseph Shaw
[1] Zanim ktoś podniesie tę
kwestię, chciałbym coś wyjaśnić: oczywiście jestem świadom, że wschodni
chrześcijanie przyjmują Komunię Świętą na stojąco. Jednakże, po pierwsze, jest
to ich wielowiekowa praktyka, tak jak klęczenie jest naszą, i jeśli oni powinni
zachowywać swój zwyczaj, my powinniśmy zachowywać nasz. Po drugie, i co
ważniejsze, poza nagłymi wypadkami takimi jak umieszczenie w obozie koncentracyjnym,
chrześcijanie Wschodu w najśmielszych snach nie roiliby sobie, żeby świeccy udzielali
Komunii – uważam, że woleliby raczej zginąć tysiąc razy. Po trzecie, świeccy
nigdy nie biorą do rąk świętych paramentów, do trzymania których zostały
namaszczone ręce kapłana. Komunia następuje poprzez umoczenie Eucharystii we
Krwi Chrystusa. Po czwarte, osoba świecka przyjmuje Komunię Świętą odchylając
głowę jak pisklę, z czerwonym płótnem pod brodą, a ksiądz stoi nad nią, co jest
zgodne z jego miejscem w hierarchii. Ogólnie rzecz biorąc, tradycyjna praktyka
Wschodu i współczesna praktyka Zachodu nie mają ze sobą praktycznie nic
wspólnego.