W swojej pracy duszpasterskiej spotykam się na co dzień z coraz większym
zainteresowaniem liturgią sprawowaną w Nadzwyczajnej Formie Rytu Rzymskiego.
Wierni pytają, gdzie w takiej mszy można uczestniczyć, kapłani próbują się
dowiedzieć, jak ją sprawować. Zdradzają, że wiele o niej słyszeli od innych, od
członków swojej rodziny, od przyjaciół czy znajomych, też od innych księży, którzy
w takiej mszy kiedyś uczestniczyli lub ją sprawowali i dzięki temu ożywili
swoje życiowe powołanie.
Niewątpliwie msza
trydencka kryje w sobie wielkie bogactwo duchowe. Z pewnością to właśnie ono
przyciąga dzisiaj coraz liczniejszą grupę wiernych i kapłanów do tego sposobu
modlitwy. Mamy ryt rzymski, który ma swoje dwie formy i każda z nich wnosi do
tego rytu coś szczególnego, coś co go wewnętrznie ubogaca. Dla przykładu
zwyczajna forma przejawia swoją wartość chociażby w bogactwie słowa Bożego
zawartym w cyklu lectio continua, w licznych tekstach prefacji i innych
modlitw do wyboru. Tego czasem brakuje mi w mszy trydenckiej. Ale też i forma
nadzwyczajna kryje w sobie pewne rozwiązania, których pozbawiona jest msza
posoborowa i to bynajmniej nie znaczy, że one się wzajemnie wykluczają. Wręcz
przeciwnie, to naturalne. To jest właśnie to wielkie bogactwo, które my obecnie
na nowo odkrywamy przez pewien powszechny już proces powolnego robienia miejsca
dla mszy trydenckiej w naszej duchowej świadomości.
Otóż tym, co z pewnością w
rycie rzymskim wyróżnia formę nadzwyczajną jest jej niezmienność w sensie
historycznym. W zasadzie przez ostatnie kilkaset lat niewiele zmieniło się w
samym porządku mszy. Jeśli dochodziło to pewnych poprawek, to były to zazwyczaj
jakieś drobne zmiany. Nowa msza, w sensie reformy, jest natomiast pewnym
krokiem milowym, wielkim skokiem na przód, który wyróżnia się już na pierwszy
rzut oka. Modlitwy u stopni ołtarza zastąpiono obrzędami wstępnymi, inne są
teksty towarzyszące przygotowaniu darów, mamy do wyboru kilka modlitw
eucharystycznych. To wszystko niesie w sobie oczywiście pewne określone
przesłanie, pewną teologiczną treść, nie jest to jednak już reforma, która pozwala
posoborową liturgię określić hasłem „tak było zawsze”. Zewnętrznie wydaje się
ona czymś nowym. My rozumiemy, że istota jest ta sama, jednak w tym kontekście
msza trydencka może zachwycać tym charakterystycznym „tak było zawsze”. A jest
to nie bez znaczenia w dzisiejszych czasach, przepełnionych relatywizmem życia,
także życia wiary, uzależniającym wszystko od subiektywnych opinii, oceniącym
ludzkie postępowanie moralne sytuacyjnie. Współczesny świat poszukuje stałości,
na której mógłby się oprzeć, obiektywnych wartości, na których możnaby zbudować
swoje życie bez obawy, że za jakiś czas jego fundament się zmieni, sprawiając,
że to, czym żyło się dotychczas zacznie się nagle w pewnym sensie burzyć. Być
może właśnie dlatego w tej niezmienności kryje się duchowa atrakcyjność mszy
trydenckiej w naszych czasach. Z tego powodu ważne jest także to, aby była ona
niezmiennie dostępna dla każdego.
Ta niezmienność pozwala
Kościołowi odkryć jego własną tożsamość. Wyraźnie zaznacza to papież Benedykt
XVI w Ostatnich rozmowach, w których wyznaje, że jego decyzja, by
ułatwić wszystkim dostęp do mszy trydenckiej nie wypływała z chęci zrobienia
jakiegoś przysłowiowego ukłonu w stronę Bractwa Świętego Piusa X czy
jakiejkolwiek innej grupy, ale właśnie z pragnienia, by Kościół odkrył przez to
swoją wewnętrzną tożsamość, by na nowo wniknął w głębię tego, co czcił przez
wieki. I to, że ludzie o mszę trydencką pytają coraz częściej, pokazuje, że
Benedyktowi XVI udało się to, co zamierzał, wydając Summorum Pontificum:
by ludzie idąć ku przyszłości, nie zapominali skąd wyszli, jaka jest ich
tożsamość. Kościół nie zaczął się 50 lat temu, ale dużo wcześniej i nie może
być tak, jak zaznacza Papież Emeryt, że to, co dotychczas było dla ludzi
święte, nagle staje się zakazane lub ograniczane, bo wtedy właśnie gubimy z
horyzontu naszą tożsamość: najpierw liturgiczną a potem także chrześcijańską, gdyż
zgodnie z zasadą lex orandi, lex credendi, nieprawdą jest, że to co
zmieniamy w liturgii czysto zewnętrznie, nie ma żadnego wpływu na naszą wiarę.
Dlatego potrzebujemy wciąż mszy trydenckiej, i pewnego głębszego pochylenia się
nad nią, by ryt rzymski nie został pozbawiony swojego niezbędnego źródła, a
nasza tożsamość nie stała się dla nas niezrozumiała i pozbawiona sensu.
Msza trydencka może być
także sposobem na odkrycie swojej własnej tożsamości kapłańskiej. Taką właśnie
stała się dla mnie. To zatrważające, że coraz mniej ludzi decyduje się na życie
duchowne czy konsekrowane oraz to, że wielu spośród tych, którzy ten sposób
życia przyjęli jako swój własny, rezygnuje z niego, nierzadko już po wielu
latach. To dowodzi kryzysu kapłańskiej tożsamości. I niestety, wydaje się, że
jednym z wielu elementów, który jest tego przyczyną, jest właśnie to, że w
świecie kapłańskim wciąż jeszcze ze zbyt wielką nieufnością patrzymy na
liturgię trydencką. Ktoś może być zaskoczony, że w ogóle wiążę ze sobą te dwie sprawy,
lecz gdyby przyjrzeć się temu bliżej, ten związek stanie się bardziej wyraźny.
Ryt musi się rozwijać, reforma jest potrzebna,
ale zbyt często tej reformie towarzyszy zupełnie niezrozumiała, niepotrzebna
krytyka tego, co było wcześniej. Ta krytyka nie pozostaje bez znaczenia, jeśli
chodzi o sprawę powołań. Zauważmy, że krytykując pewne formy liturgiczne,
jednocześnie dotykamy także tych, którzy je stosowali. Po Soborze nastąpiły w
liturgii pewne zmiany, i dobrze, że się tak stało, jednak, jeśli radości z
tego, co wypracowaliśmy będzie równolegle towarzyszyć ogólna krytyka tego, co
było wcześniej: że dawna liturgia była taka niby niezrozumiała dla nikogo,
niedostępna – to jednocześnie musimy postawić pytanie o zasadność pracy
duszpasterskiej tych kapłanów, dla których była ona codziennością. Skoro jest
ona taka nieprzystępna, taka niedoskonała – co oczywiście jest pewnym
przekłamaniem – to dlaczego przez tyle wieków nikt tego nie zmienił, dlaczego
kapłani używali formuł liturgicznych, które dzisiaj z takim przekonaniem niektórzy
oceniają jako tak mało nieskuteczne.
Mam nadzieję, że każdy zrozumie, o co mi
chodzi. Tego rodzaju myślenie stawia pod znakiem zapytania już nie tylko
celowość pracy duszpasterskiej zbudowanej wokół jakiejś liturgii, którą możnaby
skrytykować, lepszej lub gorszej, ale też zasadność jakiejkolwiek posługi
kapłańskiej. Jeśli bowiem dzisiaj przyzwalamy na tego rodzaju zachowanie, to
jaką mamy gwarancję, że za jakiś czas, ktoś z tego samego rodzaju niechęcią nie
odniesie się do naszej pracy duszpasterskiej. Oczywiście nie podejrzewam, abym
za swojego życia miał doczekać jakiejś kolejnej tak innej od poprzednich
reformy liturgicznej, jaką mieliśmy po Soborze, ale uważam, że taka krytyka
stawia w wątpliwość sens kapłańskiej pracy w ogóle. Bo w takim razie, w
wymiarze pastoralnym, niczego nie możemy być pewni. W tym znaczeniu każda forma
pracy duszpasterskiej, która dzisiaj jest dla nas czymś oczywistym, za jakiś
czas może zostać oceniona jako pozbawiona sensu, a jeśli mam robić coś, co nie
ma sensu, bo ktoś z perspektywy czasu i tak może ocenić całe moje posługiwanie
jako oparte na czymś w jego mniemaniu „niezrozumiałym” i „nieskutecznym”, to po
co w zasadzie podejmować się czegokolwiek, skoro jest to tylko „syzyfowa praca”.
Przed tym chciał nas przestrzec papież Benedykt XVI, pisząc, że to, co jeszcze
„wczoraj” było dla nas święte, musi być dla nas takim także i „dzisiaj”. Nie
chodzi o to, że nic nie można zmieniać w liturgii – byłoby to absurdem. Nie
chodzi także o to, że niczego z przeszłości, nie można ocenić negatywnie.
Chodzi o pewien szacunek wobec tego, co było święte dla naszych przodków, do
tego, co pomagało im się zbawiać, o szacunek dla dzieła posługi Kościoła i jego
duszpasterzy, a także o pewną pokorę, przejawiającą się w zrozumieniu, że także
współcześnie, mimo że mamy inne nowe narzędzia ewangelizacji, ta dostojna forma
liturgiczna może być w dalszym ciągu dla wielu ludzi źródłem przyjęcia daru
świętości, którym Bóg pragnie dzielić się z człowiekiem. Rzecz w tym, by umieć
rozsądnie wyciągać ze skarbca Kościoła rzeczy nie tylko „nowe” ale też i
„stare”, jak zaznaczono w ewangelii.
Dlatego też całym sercem zachęcam wszystkich
kapłanów oraz wszystkich formatorów odpowiadających za powołania do życia kapłańskiego
i konsekrowanego, kleryków i nowicjuszy, by umożliwili sobie, swoim
podopiecznym i wiernym szeroki dostęp do tego duchowego bogactwa, które kryje
się w niezmiennym charakterze liturgii sprawowanej w „rycie trydenckim”. W ten
sposób wciąż żywa będzie myśl papieża Benedykta XVI, która przyświecała mu, gdy
pytany o mszę w nadzwyczajnej formie, stwierdził, że „nie wolno degradować
tożsamości”. W ten sposób być może wielu kapłanów, podobnie jak ja, odkyje, że
ich posługa ma sens, a to spojrzenie w „przeszłość” Kościoła, aktualizowane w
teraźniejszości przez liturgię trydencką, stanie się dla nich sposobem
patrzenia na swoje powołanie i na swoją przyszłość z jeszcze większą dozą
nadziei i przekonania o potrzebie tego, co robią.
ks. Dawid Karaś
Fot. Joseph Shaw