Dla upamiętnienia Złotego Jubileuszu Stowarzyszenia
Mszy Łacińskiej (Latin Mass Society) założonego w 1965 roku, nowy redaktor
naczelny magazynu Mass of Ages rozmawia z przewodniczącym Josephem Shawem
na temat jego zadań i pracy jego organizacji.
Czy mógłbyś nam opowiedzieć coś o sobie? Jak
stałeś się aktywnym członkiem ruchu tradycyjnego katolicyzmu, o ile można tak
to nazwać?
Studiowałem
wtedy na Oksfordzie, kiedy zacząłem zastanawiać się nad Mszą św. i liturgią, co
w konsekwencji doprowadziło mnie do ruchu tradycjonalistycznego. Do rozpaczy
doprowadzały mnie przede wszystkim liturgiczne nadużycia, szukałem informacji
na ten temat i powoli docierało do mnie, że sytuacja jest w rzeczywistości
jeszcze gorsza niż by się to mogło wydawać na pierwszy rzut oka.
Wstąpiłem do Stowarzyszenia Mszy Łacińskiej, kiedy na
Oksfordzie nie można było o nich usłyszeć. W tamtych czasach istniał zakaz
propagowania Mszy św. oraz wiele innych arbitralnych restrykcji. W końcu jednak
sytuacja się zmieniła i w biuletynie stowarzyszenia znalazłem wzmiankę o tym,
że Msza św. odbędzie się w West Oxford Community Centre (Dom Kultury
Zachodniego Oksfordu) – chyba najmniej odpowiednim miejscu, jakie można sobie
wyobrazić. Dla mnie osobiście był to właściwy moment więc poszedłem.
Uczestniczyłem w tradycyjnej Mszy już wcześniej, ale tym razem mnie olśniło,
znalazłem odpowiedź.
Podsumowując sześć
lat swojej pracy na stanowisku przewodniczącego, co uważasz za swoje największe
osiągnięcie, a co za największe rozczarowanie?
Najbardziej cieszę się z tego, że udało nam się
zorganizować spotkania w całym kraju z biskupem Schneiderem i biskupem Rifanem,
które wszystkim się podobały. Innym sukcesem są jednodniowe konferencje, które
zainicjowałem. Udało nam się zorganizować już dwie, planujemy trzecią. Mamy
nadzieję, że będą się one odbywać regularnie co dwa lata. Jednym z największych
sukcesów stowarzyszenia w ciągu tych lat były konferencje szkoleniowe dla
kapłanów, za które nie mogę przypisać sobie zasługi, ale które organizujemy
pomimo przeciwności.
Największym rozczarowaniem dla nas są sytuacje, kiedy
kapłan, który odprawia tradycyjną Mszę św. i który posługuje w danej parafii od
wielu lat zostaje nagle przeniesiony. To co budował przez lata zostaje
zaprzepaszczone. Mieliśmy z tym do czynienia już kilkukrotnie. Najbardziej
wyrazistym przykładem jest tu parafia Matki Boskiej Różańcowej w Blackfen, która
straciła księdza Timothy’ego Finigana. Przykro jest na to patrzeć, bo nie jest
łatwo zbudować społeczność, która będzie czerpać owoce z Mszy św., nie jest
łatwo stworzyć to wszystko, co ją wspiera jak choćby grupy ministranckie czy
chór. Takie rzeczy będą się zdarzać dopóty dopóki jednego księdza
odprawiającego tradycyjną Mszę św. nie będzie zastępował inny kapłan
tradycjonalista.
W tym roku stowarzyszenie obchodzi 50-lecie. Co
jest największym osiągnięciem organizacji?
Przede
wszystkim należy powiedzieć o powstaniu tradycyjnych instytutów. Stowarzyszenie
Mszy Łacińskiej, oczywiście, nie jest za to bezpośrednio odpowiedzialna, ale z
pewnością utorowaliśmy im drogę. Biskupi, którzy je zaprosili czynili tak w
odpowiedzi na nasze potrzeby i potrzeby naszych sympatyków. To względnie nowe
zjawisko w historii stowarzyszenia, ale bezsprzecznie zdumiewające.
Na duchu podnosi nas też liczba powołań do tychże
instytutów, pochodzących również z naszych parafii. To dobrze wróży na
przyszłość. Żeby nie być gołosłownym, już niedługo powitamy księdza Iana Verriera,
angielskiego kapłana Bractwa św. Piotra, który wraca do ojczyzny, aby prowadzić
dzieło apostolskie. To wspaniała wiadomość!
Najbardziej zdumiewające jest to, że Stowarzyszenie
Mszy Łacińskiej jest zrzeszeniem świeckich wiernych. Wygląda na to, że gdy
pojawiła się potrzeba, by „ratować” tradycyjną liturgię rytu rzymskiego, wielu
z przywódców ruchu było ludźmi świeckimi. Co według ciebie było tego przyczyną?
Sądzę, że kapłani mieli związane ręce. Przypominam sobie
dwóch księży, którzy zamierzali coś z tym zrobić.
Jednym z nich był ks. Bryan Houghton, który wolał
odejść ze swojej parafii w Anglii Wschodniej niż odprawiać nową mszę. Opuścił
kraj i wyjechał na południe Francji,
gdzie przeszedł na emeryturę. Odprawiał tam prywatnie tradycyjną Mszę świętą i
pisał książki. I to naprawdę dobre! Jego talent więc się nie zmarnował, ale w
latach siedemdziesiątych nie mógł zrobić nic więcej.
Drugim kapłanem był ks. Oswald Baker. On również nie
chciał odprawiać zreformowanej Mszy. Zamiast odejść jednak pozostał i
kontynuował celebrację tradycyjnej Mszy Świętej w swoim kościele na Downham.
Kiedy go stamtąd usunięto, żył dalej na plebanii. To była dość nadzwyczajna
sytuacja, prawdziwy koszmar. Stwarzał ogromne problemy biskupom, a ostatecznie,
po wielu cierpieniach, stał się sedewakantystą. Jego przykład pokazuje
wyraźnie, dlaczego większość księży doszło do konkluzji, że nie są w stanie nic
zrobić. Mogli jedynie pozostać w swoich parafiach, próbując wytłumaczyć wiernym
sytuację i powstrzymywać się od głoszenia herezji z ambony. Nie można im mieć
za złe tego, że dali się wplątać w tę liturgiczną rewolucję. Byli w bardzo
trudnym położeniu, a niewielu stać było na niezależność tak jak ks. Houghtona,
który miał własne źródło utrzymania. Nawet gdyby doszło do buntu, czy cokolwiek
dobrego wynikłoby z tego, że księża przestaliby odprawiać mszę?
Stowarzyszenie Mszy Łacińskiej złożone z osób świeckich mogło
zrobić to, czego kapłan zrobić nie mógł. Nieraz księża zwierzali się nam, że
cieszą się z istnienia stowarzyszenia, które może głosić to, czego im samym
mówić nie można. Oczywiście, istnieją czasami różnice zdań na temat tego jak i
co mówić. Zawsze istnieje niebezpieczeństwo, że z naszej winy kapłani, którzy
nas wspierają i którzy odprawiają tradycyjną Mszę Świętą, znajdą się w trudnym
położeniu. Staramy się, aby do tego nie dopuścić i myślę, że nasze
stowarzyszenie zawsze próbowało zachowywać się taktownie nawet w
najtrudniejszych sytuacjach.
Jako ludzie świeccy, zgodnie z prawem kanonicznym, mamy
obowiązek wyrażać nasze niepokoje, również publicznie o ile to konieczne, choć
rzadko z tej możliwości korzystamy. Możemy też zrzeszać ludzi o podobnej wrażliwości,
prowadzić kampanie i badania na temat prawnej sytuacji w Kościele oraz każdego
aspektu liturgii. Wszystko to okazało się niezwykle potrzebne.
Myślisz, że niektórzy kapłani patrzą z niechęcią
na Stowarzyszenie Mszy Łacińskiej?
Z
pewnością. Istnieje wciąż staroświeckie, klerykalne przeświadczenie, że to
kapłan powinien rządzić, że świeccy to piechota, a księża to kadra oficerska. Z
punktu widzenia historycznego, taki pogląd nie ma najmniejszego sensu. Powstało
ono w czasach, kiedy świeckie przywództwo w Kościele było słabe. Gdybyśmy mieli
państwo katolickie albo katolickiego monarchę, byłoby znacznie trudniej
twierdzić, że biskupi albo kler rządzą „katolickim społeczeństwem”.
Oczywiście, kapłani mogą przejąć ster, jeżeli zabraknie
zaangażowania świeckich. Widać to wyraźnie na przykładzie Irlandii, gdzie klasa
rządząca historycznie była protestancka. Kiedy kraj odzyskał niepodległość,
wiele osób wyjechało zagranicę. Kto miał
wówczas zająć się edukacją i służbą zdrowia jeśli nie Kościół?
Księża zawsze są narażeni na pokusę myślenia, że kwestie
władzy kościelnej i liturgii to wyłącznie ich sprawa, więc świeccy nie powinni
się do tego mieszać. No cóż, tu chodzi przecież o nasze życie duchowe,
obowiązkiem wobec społeczeństwa i naszych dzieci jest obrona Kościoła Świętego
i jego liturgii, jeśli będzie taka konieczność. Świeccy podejmowali ten trud
wiele razy w ciągu wieków, nie tylko w Anglii…
Czy moglibyśmy
rozwinąć ten wątek? Święty Tomasz Morus był szykanowany przez księży, którzy
złożyli przysięgę supremacji. Uważali go za aroganta, który poucza wszystkich w
kwestiach moralności i wiary. Powiedział on, iż nie jest związany z tym, co
uznawano wówczas za Kościół w królestwie Anglii, ale z „powszechnym soborem
chrześcijaństwa”. Wydaje się, że tradycyjni katolicy również starają się
szerzej patrzeć na Kościół. Być może dlatego świeckiemu łatwiej jest pozostać
wiernym „powszechnemu soborowi chrześcijaństwa”?
Myślisz, że świeccy łatwiej dostrzegają istotę
rzeczy? W czasach rewolucji liturgicznej
świeccy zadawali raczej naiwne pytanie: „Zawsze oddawaliśmy Bogu chwałę w ten
sposób, a teraz każecie nam robić coś kompletnie innego. Czy to nie jest aby
niewłaściwe?”.
W rzeczywistości jednak to bardzo ważne pytanie. „No wiecie,
teraz używamy anafory Hipolita, która jest strasznie stara, poza tym Tradycja
katolicka wcale nie stoi na przeszkodzie, aby Mszę odprawiano w językach
narodowych” – ta wyszukana odpowiedź była powierzchowna. Wiemy dziś, że wiele z
tych argumentów było nieprawdziwych z punktu widzenia historii, np. twierdzenie
jakoby pierwsi chrześcijanie sprawowali liturgię wyłącznie przodem do ludzi.
Anafora Hipolita również budzi poważne zastrzeżenia. Wierni doskonale wyczuwali
potrzebę kontynuacji w Kościele i wierności Tradycji.
Naiwne pytania stawiane przez wiernych były w pełni
uzasadnione, tak samo jak ich reakcja. Papież Benedykt XVI przyznał im w końcu
rację, mówiąc: „To, co było święte dla wcześniejszych pokoleń, pozostaje
wielkie i święte dla nas”.
Patronami Stowarzyszenia jest św. Ryszard Gwyn i
św. Małgorzata Clitherow. Czy mogą oni stanowić przykład dla katolików żyjących
we współczesnej Brytanii?
Myślę,
że stanowią wspaniały przykład dla świeckich katolików żyjących w
nieprzychylnych czasach. Dlaczego? Bronili życia rodzinnego, zwłaszcza
Małgorzata Clitherow. Ryszard Gwyn był nauczycielem, więc dbał o podstawowe
życie intelektualne Kościoła. Życie Kościoła traktowali bardzo osobiście.
Bronili kleru i Mszy Świętej, umożliwiając kontynuowanie życia sakramentalnego.
Chociaż sami nie byli konsekrowani, ich działalność okazała się niezbędna do
tego, by kapłani mogli sprawować sakramenty. Stanowili też przykład świętości,
inspirując wiele osób, nie tylko im współczesnych.
W innym wywiadzie, Michael Voris powiedział, że
wiele eksperymentów inspirowanych „duchem soboru” miało miejsce jeszcze „za
starej Mszy”. Co ty na to?
Nietrudno
wskazać jego błąd. Liberałowie, którzy połączyli siły w w tamtych latach
świerzbiły ręce, aby usunąć tradycyjną Mszę świętą. Stanowiła ona przeszkodę
dla ich projektu. Kardynał Ratzinger sam to przyznał podczas słynnej
konferencji na temat teologii ofiary, kiedy powiedział, że sprzeciw wobec
tradycyjnej Mszy św. można zrozumieć wyłącznie wtedy, gdy przyjmiemy panującą
modę na luterańską teologię Eucharystii. W innym wypadku sprzeciw wobec
tradycyjnej Mszy św. jest kompletne niezrozumiały.
Inną sprawą jest to, że gdy ludzie idą dziś na tradycyjną
Mszę św., różni się ona od tej odprawianej w latach czterdziestych i
pięćdziesiątych. Dzisiaj rozwija się liturgiczne i teologiczne spojrzenie
ortodoksyjne świadomie sprzeciwiające się wszechobecnej heterodoksji. Niekiedy
znaleźć można dziwaka, dla którego liczą się tylko kadzidło i dzwonki, a
który nie jest ortodoksem pod względem teologicznym, ale to są wyjątki. Tradycyjna
Msza św. jest nierozerwalnie związana z ortodoksją i Michael Voris sam to
potwierdził.
Poza pracą, obowiązkami rodzinnymi i działalnością
w stowarzyszeniu masz też nieco wolnego czasu. W jaki sposób go spędzasz?
Wolny
czas! Co to takiego? Podejrzewam, że tak jak wiele osób, które wpadły w
środowisko tradycjonalistów, również i ja utopiłem w nim swój wolny czas.
Zawsze interesowałem się historią, ale teraz fascynuje mnie przede wszystkim
katolicki aspekt reformacji. Zawsze interesowałem się muzyką, choć nie mam
muzycznego wykształcenia, ale teraz śpiewam już tylko chorały
gregoriańskie, które dają mi ogromną satysfakcję!
Interesuję się też teatrem: dramatem i operą. Przez wiele
lat nie byłem na żadnym spektaklu ze względu na małe dzieci. Teraz wyrosły na
tyle, że mogę zacząć z nimi chodzić na przedstawienia. Zauważyłem, że dzieci pochłaniają i doceniają
szczególnie te rzeczy, których nie mogą w całości zrozumieć. Zabrałem
najstarsze dzieci na “Cyrulika sewilskiego” po włosku. Nie
mogły czytać napisów rzucanych z projektora, ale strasznie im się podobało.
Płynie z tego lekcja liturgiczna. Jesteśmy w stanie docenić coś, czego w pełni
nie rozumiemy. I całe szczęście, bo tajemnicy, którą jest Msza święta nie
sposób w pełni pojąć.
Tłumaczenie: Piotr Klinger