We wspaniałej książce
„Cistercian Europe: Architecutre of Contemplation” („Cysterska Europa:
Architektura kontemplacji”) Terryl Kinder opisuje w jaki sposób średniowieczna
cysterska architektura, na pozór skromna i uboga, w niezwykle subtelny sposób
odnosi się do kosmosu, a zwłaszcza do światła słonecznego:
To, co szczególnie przykuwa uwagę w cysterskim
opactwie jest wszechobecność światła i jego ruch. To właśnie światło słoneczne
ożywia za dnia budynki i uwydatnia każdą ich wypukłość oraz każde ich
wgłębienie, oddając w pełni piękno architektonicznych detali. Medytując nad obecnością
światła w klasztorze, nie sposób pominąć roli jaką odgrywa tu dojmująca cisza.
Gadanina odciąga uwagę od wizualnych subtelności. Aby w pełni doświadczyć gry
świateł i cieni w cysterskim kościele, warto ją obserwować przez cały dzień, od
rana do wieczora, w zimie i w lecie, podczas wschodu słońca, w czasie opadów
deszczu i śniegu. Zmienny efekt świetlny jest szczególnie widoczny, kiedy
siedzi się w jednym miejscu; już sama niespieszność przemieszczającego się
światła stanowi doskonałe tło dla życia w kontemplacji. Subtelności
architektury i jej szczegóły odsłaniają się stopniowo tym, którzy stali się ich
świadomi i nauczyli się je dostrzegać.[1]
Innymi słowy, trzeba stać
się cierpliwym i uważnym, aby architektura cysterska odsłoniła swoje tajemnice.
Jeżeli zrozumie się jej język, odkryje się rzeczywistość duchowej symboliki,
która odzwierciedla i uwydatnia tęsknoty oraz myśli zawarte w naszych
modlitwach.
Ten przykład z czasów
średniowiecza przypomniał mi niezwykle trafne słowa papieża Benedykta XVI skierowane do biskupów w liście napisanym z
okazji publikacji Summorum Pontificum:
(...) pojawił się dyskusjach o oczekiwanym Motu Proprio
lęk o to, że możliwość szerszego korzystania z Mszału roku 1962 doprowadzi do
niezgody a nawet podziałów wewnątrz wspólnot parafialnych. Brak podstaw do
podobnych lęków również i tu mnie uderza. Celebracja
według dawnego Mszału wymaga pewnego stopnia formacji liturgicznej i
przynajmniej pobieżnej znajomości łaciny. Wielu nie spełnia tych warunków.
[2]
Podkreślając, iż
„pewien stopień formacji liturgicznej” i „pobieżna znajomość łaciny” potrzebne
są przy usus antiquior, papież
Benedykt XVI sformułował dość oględną lecz uszczypliwą krytykę ubogiej i pobieżnej
formacji liturgicznej u wielu dzisiejszych katolików oraz godnego ubolewania i
skandalicznego braku znajomości łaciny wśród duchowieństwa, co stoi w jasnej
sprzeczności z wymogami prawa kanonicznego [3].
To tak, jak gdyby
papież powiedział: Nie należy obawiać się nagłych podziałów w łonie Kościoła,
ponieważ klasyczny ryt rzymski, z natury swojej zakłada te same rzeczy, których
domagał się zarówno pierwotny ruch liturgiczny jak i Sobór Watykański II, a
mianowicie: porządną formację liturgiczną i język łaciński. Jedno i drugie jest
dziś w zasadzie nieobecne. Sytuacja jest tak zła, że ryt rzymski z jego wielkim
bogactwem, nie może natychmiast wrócić do życia i przejąć ster.
Czy nie dostrzegam
ukrytej krytyki Novus Ordo, który –
wedle jawnych intencji jego architektów – został pomyślany tak, by nie wymagał
zbytniej formacji? Zaprojektowano go w taki sposób, aby był jasny i oczywisty,
„liturgia instant” niczym kawa rozpuszczalna czy odwodniona żywność
spopularyzowana w dobie kosmicznego wyścigu. Nic dziwnego, że w dokumencie Sacrosanctum Concilium znajdujemy to
jedno z najbardziej kompromitujących zdań, jakie kiedykolwiek zapisał sobór
ekumeniczny: „Obrzędy niech (…) [będą] dostosowane do pojętności wiernych, aby
na ogół nie potrzebowały wielu wyjaśnień” (34).
Pominięto przy tym
fakt, że „pojętność wiernych” musi najpierw zostać odpowiednio ukształtowana, aby jakiekolwiek elementy liturgiczne w
ogóle miały dla nich sens. Zlekceważono również to, że tajemnice, w których
jesteśmy zanurzeni są wieczne i niezgłębione. Można je zrozumieć i wytłumaczyć
jedynie w ograniczonym zakresie, przez co człowiek musi się nimi zdumieć i
przed nimi ukorzyć. Benedykt XVI wielokrotnie mówił w swoich homiliach, że
człowiek nie staje się chrześcijaninem w sposób naturalny; nie jesteśmy
zbawieni od urodzenia lecz musimy narodzić się na nowo z wody i Ducha Świętego,
musimy zostać pouczeni o naszej wierze i nią wykarmieni. Częścią tego procesu stawania się chrześcijaninem jest
wytrwałe zgłębianie słownictwa świętości, języka nadprzyrodzoności i symboliki
liturgii.
Guardini
uświadamia nam tę prawdę, że wiele znaków i gestów, których używa się w
Kościele, ma swój początek w porządku stworzenia, które przemawia (lub może
przemówić) do człowieka na poziomie natury. Jednakże coś takiego jak znak
Krzyża albo okadzanie Najświętszego Sakramentu jest zwyczajnie niezrozumiałe bez odpowiedniej
katechizacji. Nasuwają się w tym miejscu trzy wnioski: (1) chrześcijańska
liturgia rozumiana jako całość nie jest i nie może być nigdy w zasięgu
„pojętności wiernych”, jeśli nie zostaną ukształtowani w duchu i mocy liturgii,
jak stwierdza się w Sacrosanctum
Concilium (KL 14); (2) z reguły – a zwłaszcza dla człowieka współczesnego,
który przez większą część swojego życia nie ma styczności ani z naturą, ani z
kulturą – liturgia wymaga
szczegółowego wyjaśnienia; (3) najgorszym miejscem do wyjaśniania liturgii jest
sama liturgia, choć przez ostatnie 50
lat jest to stałym trendem.
Pierwotny Ruch
Liturgiczny domagał się porządnej formacji zarówno duchowieństwa jak i
wiernych, aby mogli oni w sposób dobrowolny i inteligentny wzbogacić
niezmierzony skarbiec rytów, który otrzymaliśmy w spadku wraz z ich
nieprzeniknioną tajemniczością, która stanowiła o ich atrakcyjności dla
pobożnych dusz. Consilium opowiedziało się jednak za spłyconą i przejrzystą
formą spotkania, podczas którego sprawy załatwia się w sposób prosty,
dostosowany do pojętności każdego uczestnika, nie pozostawiając zbyt wiele
miejsca dla tajemniczości, zewnętrznego wysiłku czy wewnętrznego cierpienia.
Nie ma w nim mowy o formach kulturowych, które wykraczają poza nasz wiek tak
jak Bóg góruje nad całym porządkiem stworzenia, a których, prawdopodobnie,
najbardziej wyrazistym symbolem jest łacina.
Nietrudno zauważyć
pewien schemat u osób, które odkrywają i zaczynają regularnie uczęszczać na
Mszę św. w tradycyjnym rycie rzymskim. Dla katolika, który zaczyna pogłębiać
zarówno swoją znajomość rzymskiej liturgii jak i swoje życie duchowe, Novus Ordo przestaje być
satysfakcjonujący. Zaczyna bowiem co raz bardziej dostrzegać jego złudny racjonalizm,
otwarcie na egoizm, prostacki dydaktyzm, brak kontemplacji i zaskakujący
dystans od duchowego świata wielkich mistrzów wiary. Klasyczny ryt rzymski
wyraża doskonałość wszystkich ważnych tematów, które nurtowały duchowych
mistrzów. Czyni to w sposób piękny i klarowny, z mocą, która nie tylko odświeża
i ożywia, ale też kształtuje właściwe nawyki.
Grupy Juventutem i
parafie Bractwa zaświadczyć mogą o tym fenomenie, który opisałem powyżej. Zdaje
się, że to właśnie młodzi ludzie, którzy poważnie traktują swoją wiarę, w lot
rozpoznają mocne strony tego co stare i słabości tego co nowe [4].
Niezależnie od
tego, czy ktoś zdaje sobie z tego sprawę czy nie, kształtowanie w duchu i mocy
liturgii jest, ipso facto,
przygotowaniem do Mszy św. w tradycyjnym rycie rzymskim i skorzystania z
bogactw, które przed nami roztacza. Wzrastanie w pobożności i kontemplacji
prowadzi do usus antiquior. W
sprzyjających warunkach cel ten zostanie osiągnięty. Tragedią jest to, że wielu
katolików – niczym statki, które burza przegnała daleko od bezpiecznej
przystani – nie może odkryć swojego liturgicznego dziedzictwa, gdyż po prostu
nie jest im ono udostępniane. Starają się wykorzystać najlepiej jak mogą zubożone
formy modlitewne, które im się proponuje, ale siłą rzeczy są w tej sytuacji jak
biedne dzieci, które nie mogą wzrastać z powodu niedożywienia. Może ich
uchronić jedynie boska interwencja i łaska spoza normalnego biegu rzeczy.
Powróćmy jeszcze
do listu papieża Benedykta XVI do biskupów z 7 lipca 2007 roku. Cytując te same
słowa, które przytoczyłem powyżej jeden z komentatorów powiedział:
Forma nadzwyczajna jest trudna tak samo
jak wszystko, co jest wartościowe, a więc i wymagające, jak choćby muzyka
klasyczna, kiedy serwuje nam się wyłącznie pop. Mszy św. w formie
zwyczajnej doświadczamy tak, jak gdyby siadała razem z nami w ławce: wychodzi
do nas, by spotkać się z nami w połowie drogi. Podczas Mszy św. w formie
nadzwyczajnej, „Introibo ad altare Dei”, to ja zbliżam się do ołtarza Bożego. W
Stanach Zjednoczonych ogromna liczba katolików, większa niż ktokolwiek mógłby
przypuszczać, woli rzeczy bardziej
wymagające [5].
Klasyczna liturgia
zaczyna się, w pewnym sensie, wewnątrz człowieka i stamtąd wydostaje się na
zewnątrz. Dlatego też jest to forma trudniejsza i bardziej wymagająca.
Przemienia człowieka w jego głębi, a daje o wiele większe poczucie szczęścia i
hojniej obdarza gorliwą wiarą. Taka liturgia wymaga od nas odpowiedniej
formacji i wykształcenia, w przeciwnym razie pozostanie niezrozumiała. Rozwija
ona w nas zupełnie nowe zdolności patrzenia i słuchana; wymaga opuszczenia
znajomych rejonów pop kultury i intelektualnych mód; wzywa nas do podróży ku
nieznanym ziemiom tak jak niegdyś Abram został wezwany z Ur do Kanaanu. Łacina
jest intuicyjnym symbolem tego obnażenia się z samego siebie i przywdziania
nowych szat, bardziej odpowiednich do tego, by stanąć w nich w obecności Pana
[6]. Kiedy język łaciński został de facto
zniesiony, zatracono potężny i skuteczny znak transcendencji Boga (obiektu
adoracji), człowieka (podmiotu adorującego) i samej czynności adoracji
(medytowania nad Ofiarą), czego skutkiem były opłakane.
„To, co szczególnie
przykuwa uwagę w cysterskim opactwie jest wszechobecność światła i jego ruch” –
tego właśnie możemy doświadczyć podczas Mszy św. w tradycyjnym rycie rzymskim i
w liturgii rzymskiej jako całości: obecność boskiego światła i jego ruch, który
oświetla ogólną kondycję człowieka, uświadamiając mu, że jest grzesznikiem
zbawionym w Chrystusie, przeznaczonym do nieśmiertelności i udziału w walce
dobra ze złem. Tę właśnie nieodpartą obecność i oswobadzającą grę światła,
daleką od antropocentrycznej spontaniczności i kreatywności, odkryliśmy w Mszy
Wszechczasów i we wszystkim tym, co ze sobą niesie. Z okrzykiem radości
przyjęliśmy ten dar, a może raczej, oddaliśmy mu się bez reszty, z żarliwością
świeżej miłości, która jest przedsmakiem wiecznej szczęśliwości.
Peter Kwasniewski
Tłumaczenie: Piotr Klinger
ODNOŚNIKI
[1] Terryl N. Kinder, Cistercian Europe: Architecture of Contemplation (Grand Rapids: William B. Eerdmans; Kalamazoo: Cistercian Publications, 2000), 385–86.
[2] Cały artykuł można przeczytać tutaj.
[3] Zob. o. John Hunwicke nt. wymogów kanonicznych i spraw pokrewnych.
[4] Na przykład, pewien student napisał w swoim eseju: “Nie możemy zbytnio zanurzyć się w tajemnicy Mszy św. [formy zwyczajnej]. Jest zbyt pośpieszna i nie podkreśla się w niej znaczenia każdego ruchu i każdego naczynia”.
[5] Nicholas Frankovich, First Things, 26 września, 2013, “It’s Extraordinary.”
[6] Tego rodzaju obnażenie ego ma miejsce w ludowej liturgii bizantyjskiej na przeróżne sposoby, które nie mają swoich odpowiedników w liturgii Zachodu. Jest to jednak temat na odrębny artykuł.