
Możesz też pomyśleć sobie „Chrystus jest tutaj i skoro On potrafi to znieść, to ja też”. Możesz uważać, że żartuję, ale piszę to zupełnie poważnie. Raz na jakiś czas uczestnictwo w liturgii, którą uważamy za niewystarczająco dobrą, może być dla nas dobre. Dobrze gdy czujemy, że jesteśmy jedynymi osobami, które rozumieją farsę, która się dzieje wokół nas. Dlaczego? Ponieważ w pewnym momencie, wśród hałasu i aktów całkowitego braku szacunku oraz głupich klaskanych pioseneczek mamy iść do Komunii. Przyjmiemy Boga do naszych ust. I jeśli mamy w sobie choć krztynę szczerości będziemy musieli pomyśleć „Nie, ta oprawa nie jest wystarczająco dobra. Tak samo jak ja.”
(Proszę zwrócić uwagę na to dziwne poczucie obowiązku chodzenia do Komunii.) To nie jest po prostu jakiś dziwny argument. Jest on mylący i
niebezpieczny.
Jest on dziwny, ponieważ, jak przyznaje autor, dobra liturgia jest godniejsza
by ją poświęcić Bogu (mam tu na myśli zewnętrzną wartość liturgii; Msza
oczywiście ma nieskończoną wartość wewnętrzną, jeśli jest ważna) i pomaga
wznieść umysł i serce do Niego. Jeśli pomaga nam modlić się, wtedy, jakby się
wydawało, sprawa byłaby rozstrzygnięta z subiektywnego punktu widzenia, a jeśli
jest godniejsza Boga, wówczas sprawa jest zakończona obiektywnie. Jednak
autorowi tego posta, jak wielu innym, udaje się zaakceptować te uwagi tylko po
to, żeby potem je zignorować. Co więcej, powinno być czymś oczywistym, że trend
w tego rodzaju liturgii zmierza w zupełnie innym kierunku niż do pokory: chodzi
o to, żeby było ‘ok’, żeby po prostu była godna celebracji. Ks. Longenecker był
jeszcze bardziej dosadny, krytykując dobrą liturgię za to, że sprawia, że
ludzie czują się pokorni (naprawdę, sprawdźcie sami). Tak czy
siak, argument wyrażony we wspomnianym poście miesza dwie różne rzeczy, dwa
rodzaje złej liturgii.
Załóżmy, że idziesz na Mszę do zaniedbanego kościoła. Podłoga nie
jest zamieciona, a dach przecieka. Ołtarz wraz z całym wyposażeniem
prezbiterium jest brudny i wymaga napraw. Rubryki nie są ściśle przestrzegane,
a łacina źle wymawiana (tradsi mogą lepiej zrozumieć mój tok rozumowania, jeśli
wyobrażą sobie, że mowa o Mszy w formie nadzwyczajnej). Istnieją dwa
wytłumaczenia takiej sytuacji, które można ze sobą łączyć w różnym stopniu: ksiądz
i inne osoby odpowiedzialne za kościół są niedbałe lub brakuje im środków i
możliwości, aby bardziej się przyłożyć. W drugim przypadku taka Msza, tak jak
Msze odprawiane na polach bitew, na strychach domów prześladowanych rekuzantów
(osób odmawiających uczestnictwa w nabożeństwach anglikańskich po odłączeniu
się „Kościoła” Anglikańskiego), po kątach w obozach koncentracyjnych i tym
podobnych miejscach, może być ofiarą, która ma wielką wartość zewnętrzną, gdyż
kluczowym czynnikiem tej wartości jest w tym wypadku wysiłek woli, a nie efekt
materialny. W pierwszym przypadku, np. w Mszach odprawianych przez księży ubogich
duchowo, którzy być może staczają się i przestali się starać, jest to bardzo
gorszące i stanowi niebezpieczny sygnał dla księdza. Ale w żadnym z wypadków
nie przedstawia to tego rodzaju problemu, o którym myślą ludzie, kiedy
narzekają na „złą liturgię”. „Zła liturgia”, na którą narzekają ludzie na
blogach i w innych miejscach, jest tak naprawdę zupełnie innym zjawiskiem.
To właśnie liturgia jest tym, o co księża i inne osoby zaangażowane
mogą bardzo dbać. Można włożyć w nią wiele funduszy. Najnowsze szaty
liturgiczne z poliestru, gliniane kielichy i elektryczne gitary mogą być
przygotowane. Tancerze liturgiczni mogli poświęcić godziny na próby. Efekt jest
zarówno brzydki jak i amatorski, ale to dlatego że taki właśnie ma być.
Brzydota i amatorstwo nabrały ideologicznego znaczenia dla liturgicznych
planistów.
Brzydota jest ważna, ponieważ zewnętrzna forma nie powinna się
liczyć: brzydkie gliniane kielichy nadają się tak samo dobrze jak ich szczerozłote
odpowiedniki, a katolicy (według obowiązującej ideologii) powinni być zmuszeni,
by przyzwyczaić się do nich, ponieważ przez to nauczą się w końcu, że nie liczy
się zewnętrzna forma, ale wewnętrzna rzeczywistość. Jest to „Herezja Braku Formy”,
którą w swojej książce o tym samym tytule atakuje Martin Mosebach: idea
głosząca, że znaczenie ceremonii może przetrwać zmiany we wszystkich jej
zewnętrznych formach i że Najwyższe
Piękno jest najłatwiej dostępne poprzez brzydotę, ponieważ wtedy nie jesteśmy
rozproszeni przez zewnętrzną formę kontaktowania się z Nim.
Amatorstwo jest ważne, ponieważ duchowe uczestnictwo serca i umysłu
wiernych podczas Mszy zostało całkowicie zapomniane (bez wątpienia po części
dlatego, że serca i umysły nie wznoszą się już do Boga poprzez piękno). Zamiast
tego każdy choć trochę poważny człowiek przychodzący na Mszę jest otoczony
przez olbrzymi zastęp liturgicznych pomagierów, a jej lub jego ‘uczestnictwo’
jest zapewnione poprzez zaciągnięcie do prezbiterium, na chór lub jeszcze gdzieś
indziej. Zamiast wybrać najlepszych ministrantów do służby i najlepszych
śpiewaków do chóru, najlepszych krawców do uszycia szat liturgicznych i
najlepszych rzemieślników, na których byłoby stać parafię, żeby przygotowali
ołtarz i inne meble ołtarzowe, ksiądz czuje się zobowiązany, aby umieścić bezkształtne
twory dzieci na ołtarzu, posłać najbardziej chrapliwe głosy na chór itd. itp. Wszystko
po to, by dać im szansę „uczestnictwa” w liturgii. W sumie, jeśli efekt jest
brzydki, ksiądz może odwołać się do punktu pierwszego ideologii, aby wyjaśnić
taki stan rzeczy.
Liturgia, która ma swoje źródło w tej ideologii, może odciągnąć
wiele osób od Kościoła, podczas gdy inni cierpią w milczeniu. Jednakże, nie
powinniśmy zapominać o wielu zaangażowanych ludziach. Oni się przyzwyczajają,
wchodzą w to i czerpią z tego satysfakcję. Ideologia ich przekonuje. A skoro ta
ideologia jest fałszywa i niebezpieczna, jest to niezwykle złe zjawisko.
Ci, którzy czują się zobowiązani, aby uczęszczać na tego rodzaju
złą liturgię wbrew swojej woli, będą później potrzebować ujścia dla swoich
uczuć, aby upewnić się, że to nie oni są szaleni. Alternatywą jest danie szansy
takiej liturgii, aby wniknąć do duszy, przyzwyczaić ją do siebie, a nawet sprawić,
by owa dusza ją polubiła. Nie jest to kwestia znoszenia czegoś obiektywnie
mniej wspaniałego niż Msza z orkiestrą i zabytkowymi szatami liturgicznymi.
Jest to przyswojenie poglądów niebezpiecznych pod względem duchowym. To
stracenie z oczu połączenia między pięknem i porządkiem stworzenia,
a ich Boskim Stwórcą oraz porzucenie prawdziwego duchowego uczestnictwa w
Najświętszej Ofierze Mszy Świętej na rzecz „aktywizmu”, uczestnictwa rąk i nóg,
a nie serc i umysłów.
Simcha Fisher powinien przestać narzekać na ludzi narzekających na
liturgię i zacząć pomagać im aby coś z tym zrobić.
Joseph Shaw
Zdjęcie pochodzi z bloga
Bad Vestments.
Tłumaczenie:Marek Kormański