Mamy wiele powodów do radości we
współczesnym Kościele, przynajmniej w Stanach Zjednoczonych. Mamy wielu nowych,
ortodoksyjnych biskupów i zdrową praktykę, mamy też diecezje, w których liczba
powołań znowu rośnie po raz pierwszy od wielu dziesięcioleci. Powstały nowe
zakony i społeczności, które pękają w szwach od zapytań, postulatów i
nowicjuszy. Nie muszę też chyba wspominać o odnowieniu zainteresowania muzyką
sakralną, taką jak chorał gregoriański, pieśni kościelne w językach narodowych czy
polifonia.
Przyznać jednak trzeba, że pewien
problem, który stanowi przeszkodę na drodze do prawdziwej reformy i odnowy
Kościoła. Jest nim dominacja postawy konserwatywnej
wśród biskupów, kapłanów i
wiernych nowej generacji. Od czasu, gdy po raz pierwszy uświadomiono mi różnicę
pomiędzy konserwatystą a tradycjonalistą, niezmiennie mnie ona zdumiewa.
Konserwatysta bowiem to ten, który pragnie konserwować
to, co ma pod ręką, a to oznacza utrzymywanie statusu quo, korygując
jedynie przydarzające się błędy. Nie ma przy tym żadnej motywacji, aby
powrócić do tego, co było i odzyskać to, co zostało utracone. Nie widzi on
bowiem żadnego powodu, dla którego miałby tradycję cenić wyżej iż to, co jest
teraz. Tradycjonalista z kolei myśli tak jak św. Wincenty z Lerynu, autor
sławnego Commonitorium, napisanego w
obronie niezmiennej treści wiary. Dla niego, tak jak i dla wielu innych ojców,
Doktorów Kościoła i papieży, Tradycja sama w sobie lepsza jest od nowinek,
które powinny budzić nieufność i którym należy się przeciwstawiać z
całą bezwzględnością. A zatem tam, gdzie tradycję zatracono,
tradycjonalista stara się ją przywrócić po to właśnie, by chronić Tradycję
przez duże T; konserwatysta tymczasem zadowala się utrzymywaniem tego, co zastał,
nawet jeśli jest dziadowskie czy skażone
modernizmem.
Dlatego właśnie konserwatyzm, ku zdumieniu wielu osób, jest jedynie anemiczną,
mniej uświadomioną formą liberalizmu, który każdą zmianę uważa za dobrą z
natury, a zatem twierdzi, że im szybciej się ona dokona, tym lepiej. Nieważne
przy tym jest, w którym kierunku ona prowadzi byle tylko jak najdalej od tradycji. Konserwatyzm zaś twierdzi, że lepiej
trzymać się tego, co się posiada, zamiast poddać się bez walki. Nie dostrzega
jednak, że z powodu dominującego liberalizmu z każdym kolejnym dniem co raz
więcej skarbów jest nam odbieranych, coraz więcej wartości jest podważanych i notorycznie
przemilczanych, a co za tym idzie coraz trudniej jest je uchronić przed zatraceniem. Konserwatyzm to liberalizm w zwolnionym
tempie: konserwatysta chroni to, co dla niego wartościowe siłą woli jedynie,
nie zaś mocą niepodważalnej zasady. Wraz z zanikiem prawdy i oswajaniem się
ludzi ze stratą, konserwatysta traci grunt pod nogami; załamuje tylko ręce, patrząc
jak piękne rzeczy są rozmontowywane i zapominane. Tymczasem, obstawanie przy
Tradycji wykracza poza zwykłą ochronę tego co jest, ponieważ domaga się miłości
i obrony dziedzictwa, które jest przekazywane w całości i pod żadnym pozorem
nie może ulec sprzeniewierzeniu. Jeżeli jakaś cząstka się gubi, tradycjonalista
wie, że należy dołożyć wszelkich starań wbrew wszelkim przeciwnościom, aby ją
odzyskać.
Z tego wszystkiego wynika, że tradycjonaliści są i muszą być – już przez
samo swoje oddanie Tradycji – reformatorami pełnymi rozsądku, świętości i
cierpliwości na wzór św. Jana od Krzyża czy św. Teresy od Jezusa. Gdziekolwiek
tradycjonalista dostrzega poważne odstępstwo od Tradycji, walczy usilnie o to,
aby poprawić błąd i przywrócić to, co godne. Podstawowy problem jest taki, że
jeśli ktoś nie rozumie Tradycji, czy to jako zasady formalnej, czy też jako żywej
treści, nie jest w stanie stwierdzić, że coś jest nie tak ze statusem quo. Brakuje mu bowiem punktu odniesienia i
wyczucia proporcji. Jednym słowem, jeśli ktoś obstaje przy czymś nie ze względu na zasadę, a jedynie z
czystego sentymentu czy przyzwyczajenia, prędzej czy później pozwoli to sobie odebrać.
Co więcej, sam sobie będzie winien.
Odwrotność tej zależności jest również prawdziwa: Jeżeli ktoś obstaje przy
czyś, ponieważ jest prawdziwe, dobre i piękne, nigdy nie pozwoli, aby ktoś mu
to wykradł z umysłu czy serca. Nawet jeśli
świat będzie go za to prześladował. W wyznaczonym czasie Pan wskrzesi to, co
umarło, tchnąc w nie nowe życie wbrew wszelkim przewidywaniom ekspertów.
Wielu współczesnych
biskupów jest konserwatystami, a nie tradycjonalistami, dlatego tak nikłe jest
ich pragnienie, by odtworzyć to co przeszłe, by odkryć na nowo i przekazać
pełnię dziedzictwa, ponieważ (1) sami słabo je znają i nawet nie wiedzą jak
zostało utracone; (2) nie chcą poznać jego wartości ani też wiedzieć jak wielką
tragedią byłoby jego zniszczenie; (3) zadowalają się status quo o ile tylko
wolne jest od jaskrawych ekscesów czy wypaczeń. (To zaś, co uznaje się za
odstępstwo różni się znacznie w zależności od konserwatysty. Na przykład, jeden stwierdzi, że świeccy szafarze czy
ministrantki przy ołtarzu to niedopuszczalne zerwanie ze wspólną tradycją
Wschodu i Zachodu sięgającą najwcześniejszych dostępnych nam liturgicznych i
kanonicznych zapisków, podczas gdy inny takie praktyki uzna jedynie za sprawy
administracyjne i biurokratyczne nie mające większych skutków.)
Twierdzenie, iż nie można wprowadzić tej czy innej
reformy, a najlepsze jest wrogiem dobrego, to zwyczajny objaw tchórzostwa. Złe
albo gorsze bowiem jest z kolei wrogiem dobrego, a przecież wystarczy toczyć
jeden bój na raz. Odwagą jest zaprzestanie marnowania czasu i natychmiastowe
podjęcie zdecydowanych kroków, choćby najmniejszych, choćby tylko jeden. Każdy upływający dzień utrwala każdy zły
nawyk. Zagrożona jest odrębna tożsamość i ciągłość Kościoła, jednego,
świętego, katolickiego i apostolskiego Kościoła, którego Tradycja jest
absolutnie warta jest tego, aby ją kochać, dla niej żyć i umierać.
Peter Kwasniewski
Tłumaczenie: Piotr Klinger