W setną rocznicę śmierci św. Piusa X, dla którego
tradycjonaliści „są prawdziwymi przyjaciółmi Ludu“.

Ktoś mógłby mieć następujące zastrzeżenia: pomimo
iż tradycja jest niewątpliwie głównym komponentem katolickiego życia i zarówno
jej odbiór jak i jej przekazanie kolejnym pokoleniom stanowi najważniejsze
zadanie Kościoła, stanowi ona wciąż tylko jedną z wielu części składowych.
Dlaczego więc miałaby ona być wyszczególniona jako fundamentalna, co w istocie
ma miejsce, gdy ktoś definiuje się mianem tradycyjnego katolika? Tradycja nie
jest sama w sobie kryterium prawdy, a jedynie środkiem do jej poznania oraz – w
pewnym stopniu – jej gwarantem. Zachowujemy to, co przekazał nam Chrystus,
ponieważ wiemy, że jest to prawdziwe. Prawdziwe, gdyż pochodzi od Wcielonego
Słowa, a nie dlatego, że zostało nam jako takie przekazane. Nie ulega
wątpliwości, że konieczność jak i wartość tradycji jest dzisiaj odrzucana, ale
nie wydaje się to wystarczającym powodem, by określać się mianem „katolika
tradycyjnego”. Nie można tego uzasadnić – o ile słuszne jest to, co dotychczas
powiedziałem i podstawowego kryterium Wiary nie stanowi tradycja jako taka
– tym, że tak często się od niej odchodzi. Nie powinniśmy przesadnie eksponować
prawdy, której zaprzecza ktoś inny, tylko nadać jej właściwe miejsce w naszym
myśleniu.
Czy nie słyszeliście o tym (kontynuuje wywód
ten, który zgłasza zastrzeżenia), że papież Benedykt XV skrytykował zestawianie
różnych określników ze słowem „katolik” w swojej pierwszej encyklice Ad
Beatissimi Apostolorum w 1914 roku? Było to niedługo po tym, jak
zdecydowane działania papieża św. Piusa X powstrzymały kryzys modernistyczny, a
zatem zarówno w tamtych czasach jak i dzisiaj ludzie odczuwali potrzebę, aby
odróżnić się od innych katolików. Benedykt XV napisał:
Chcemy, aby się także nasi powstrzymywali od owych nazw,
których w ostatnich czasach używać poczęto, aby katolików od katolików
odróżnić; należy ich unikać nie tylko jako profanas vocum novitates, które ani
prawdzie ani słuszności nie odpowiadają, lecz także dlatego, że stąd wielkie
między katolikami powstaje zaniepokojenie i zamieszanie. Siła i natura wiary
katolickiej ma tę właściwość, że jej nic ani dodać ani ująć nie można: albo się
ją całą wyznaje, albo się ją w całości odrzuca. "Ta jest wiara katolicka,
której, jeżeli kto wiernie i mocno nie wyznaje, zbawionym być nie może"
(Symbol św. Atanazego). Nie ma zatem potrzeby czynienia dodatków do zaznaczenia
wyznania wiary katolickiej; każdemu niech wystarczy wyznanie: "Imię moje
chrześcijanin, nazwisko katolik" (…)
Cóż można
odpowiedzieć na taką argumentację?
Po pierwsze,
Benedykt XV z pewnością ma rację w tym, iż należy unikać mylących lub niewłaściwych
kwalifikatorów, subiektywnych kategoryzacji takich jak „progresywny”,
„modernistyczny”, „współczesny”, „liberalny” czy „konserwatywny”, ponieważ
mieszają one świecką politykę i socjologię z religią. Nie można być, na
przykład, „liberalnym katolikiem”, gdyż stanowi to sprzeczność w zestawieniu
terminów. „Współczesny katolik” jest albo tautologią (ponieważ wszyscy żyjący
są ipso facto współcześni), albo też umyślnym
stawianiem się w opozycji do katolików przeszłości, co w istocie oznaczałoby zerwanie
wielkiej komunii z Kościołem wszystkich wieków. „Konserwatywny katolik” również
nie ma większego sensu, ponieważ nie precyzuje, co jest przedmiotem konserwacji
i dlaczego. (Poza tym, jak już pisałem gdzie indziej, konserwatyzm jest niczym innym jak tylko liberalizmem w
zwolnionym tempie). Istnieje całe mnóstwo podobnych określeń, które stanowią sprzeczność
konceptualną albo też nie przekazują niczego treściwego czy właściwego.
Jest jednakże pewien określony i uzasadniony argument
przemawiający za tym, że katolik może mienić się tradycyjnym, a nawet
tradycjonalistycznym i nosić tę nazwę z dumą niczym order.
Wbrew
przedstawionym powyżej zastrzeżeniom wiara katolicka nie jest jedynie powiązana
z Tradycją, ale zwyczajnie nie może poza nią istnieć, nie może istnieć poza
tym, co zostało nam przekazane. Tylko w Tradycji żyje i rozwija się. Tak jak
Najwyższy Bóg zbawił nas nie przez jakiś abstrakcyjny system metafizyczny, ale
przez krwawą i długą historię, tak też ustanowił Kościół Katolicki, jego
doktryny i żywot jako rzeczywistość oddaną w ręce apostołom, którzy przekazali
ją swoim następcom. Można mieć katechizm, który czyta się tak, jakby spadł z
nieba z obiektywną i niezmienną treścią (jest to bez wątpienia styl odpowiedni
dla katechizmu), ale wiara jest czymś żywym i konkretnym, co zostało
przekazanym wybrańcom, a przez nich również i nam, współczesnym wiernym. W
szerszym ujęciu, całość objawienia, z Pismem Świętym włącznie, stanowi część
Tradycji. Biblia także przecież została oddana w ręce Kościoła i przez niego
nam przekazana.
Ów przekaz jest
integralny, kompletny, niezakłócony i w swej istocie nie podlegający zmianom,
tak jak widzi to św. Wincenty z Lerynu. Błogosławiony John Henry Newman
wykazuje zaś z nienaganną argumentacją, jak uprawniony rozwój, który dokonał
się w toku historii zmienił nie prawdę samą, ale, niejako, jej przyodziewek.
Innymi słowy, zmieniła się nie treść Słowa, lecz sposób jego wyrażania. Chociaż
kryzys modernizmu można rozumieć na wiele sposobów, wydaje się, że sednem
problemu jest przyswojenie heglowskiego (chociaż równie dobrze można by
powiedzieć darwinowskiego lub marksistowskiego) pojmowania rozwoju doktryny:
to, w co wierzymy dziś i to jak się modlimy różni się od tego, co było kiedyś.
Tylko dlatego, że czasy są inne, inne miałyby być również nasze doświadczenia,
uczucia, mentalność czy nauka. Tradycyjny katolik zdecydowanie odrzuca to
heglowskie oszustwo i przyjmuje wincentowsko-newmanowską jedność objawienia
takiego, jakim zostało nam przekazane w toku dziejów pod kierunkiem Ducha
Świętego, który prowadzi Kościół do pełni prawdy.
Uznawszy, że istnieje
nienaruszalna prawda, którą przetrwała przez wieki i która rozwijała się w
sposób organiczny, należy stwierdzić również, iż może dojść do odstępstw od
niej lub jej zniekształceń spowodowanych grzechami chrześcijan i wyjątkowo
krnąbrnych pasterzy. Zagrożenie herezją jest nieustające; niezrozumienie,
przeinaczenie, przewartościowanie, niedowartościowanie, zeświecczenie –
wszystko to może się zdarzyć, a kiedy już się zdarzy, w duszach zarówno
wiernych jak i hierarchów, którzy nie posiadają solidnej wiedzy ani praktyki
może pojawić się zwątpienie podkopujące „wiarę niegdyś przekazaną świętym”. Najwyrazistszym
tego przykładem jest, oczywiście Anglia za czasów Reformacji, kiedy to wszyscy
biskupi za wyjątkiem św. Jana Fishera włączyli się w knowania króla Henryka
VIII. Widać to także dzisiaj wśród ordynariuszy, z których jedni popierają
autentyczną doktrynę katolicką w kwestii małżeństwa i rodziny i jej nauczają, a
inni nie. Widać też podział (żeby użyć pierwszego z brzegu przykładu) na
biskupów, którzy wiedzą i deklarują wprost, że Kościół Katolicki jest
jedynym prawdziwym Kościołem Chrystusa, do którego wszyscy odszczepieńcy
powinni wrócić wiedzeni głosem Boga oraz tych, którzy radzą ludziom pozostać na
pozycjach jawnie heretyckich i schizmatyckich czy to trwale, czy tylko
tymczasowo.
W tych właśnie
punktach spornych następuje rozróżnienie na tradycjonalistów i pozostałych
katolików. Tradycjonalista uzna, że możliwe jest – a raczej, że już to się
stało – aby papież czy synod mógł wprowadzić język albo liturgię, która odbiega
od trwałej, spójnej i czystej tradycji apostolskiej w jej wzroście organicznym,
nie w sposób, który by zaprzeczał dogmatom czy sankcjonował grzech, ale w taki mianowicie,
aby dogmaty zaciemnić, a błędy i odstępstwa upowszechnić. Jeżeli coś takiego ma
miejsce, odpowiedzią nie może być zerwanie z tym, co starożytne, godne czci i niezniszczalne,
ale uznanie za nieadekwatne i niebezpieczne tego, co od tradycji odbiega.
Wymaga to zatem trwania przy tym, co sprawdzone i prawdziwe.
Powróćmy do
argumentu papieża Benedykta XV. Określenie „tradycyjny” w połączeniu ze słowem
„katolik” jest równie koherentne i znaczące jak dobrze znany przymiotnik
„rzymski”. Bardziej nawet, gdyż „rzymski” może być interpretowany przez mniej
wykształconych ludzi jako dowód na powszechność rytu rzymskiego wśród
katolików, co jest oczywistą nieprawdą. „Tradycyjny” tymczasem uwydatnia fakt,
że nasza wiara została nam darowana w całości jako depositum fidei przez Chrystusa Pana Jego apostołom, a następnie
przez ich ręce i ich sukcesorów, a podstawowa treść wiary i moralności jest
niezmienna. Bezpośrednim jej odbiciem zaś jest choćby liturgia, życie zakonne
czy społeczna doktryna katolicka, która została z wielką troską zachowana,
ustrzeżona, wzbogacona i przekazana nam w spadku.
Podsumowując,
gdyby nic nie psuło się w państwie duńskim, „tradycyjny katolik” byłby
tautologią, ponieważ inny nie mógłby istnieć. W świecie jednak, w którym istnieją
nietradycyjni, a nawet wrogo do tradycji nastawieni wierni, zaliczający samych
siebie do grona katolików, ów klarowny przymiotnik jednoznacznie oddziela
(formalnych czy prawdziwych) modernistów od antymodernistów. W czasach
panoszącej się ciemności, taka wyrazistość jest niezwykle potrzebna i hołubiona
przez tych, którzy pragną fundamentalnych, a nie powierzchownych,
rozwiązań.
Jesteśmy więc
dumni mogąc nazywać się tradycyjnymi katolikami (czy też tradycjonalistami), co
nie zaciemnia lecz uwydatnia i chroni chwałę naszego chrześcijańskiego imienia
i katolickiego nazwiska. Prawdą pozostaje jednak to, że adhortacja Benedykta XV
może być skierowana do każdego z nas:
„(…) niech tylko
stara się być naprawdę tym, kim się być mianuje”.
Peter Kwasniewski
Tłumaczenie: Piotr Klinger