Jestem przekonany, że
zebranie komitetu lekkomyślnych „speców” od liturgii, których głowy są
przepełnione wiedzą zdobytą podczas wątpliwej jakości formacji a także ideologicznymi
przesłankami, nie jest sposobem na polepszenie czegokolwiek, co zostało nam
przekazane przez Kościół. W tym samym stopniu jestem przekonany, że nawet w obecnej formie usus antiquior, odprawiany przez i dla katolików
świadomych w kwestii liturgii, pozwala na zrealizowanie głównych celów Sacrosanctum
Concilium lepiej niż forma zwyczajna – nawet zakładając że będzie ona odprawiana
w duchu „reformy reformy” co, jak wiadomo, rzadko ma miejsce.
Taki stan rzeczy nie powinien dziwić. W końcu większość członków
Ruchu Liturgicznego uważała, że rozwiązanie nie polegało na zmianie rytów
Kościoła, ale na nauczaniu wiernych ceremonii, które odziedziczyliśmy. Nawet Sacrosanctum
Concilium w tej kwestii wypowiada się inaczej niż w innych: „Nowości należy
wprowadzać tylko wtedy, gdy tego wymaga prawdziwe i niewątpliwe dobro Kościoła,
z zastrzeżeniem jednak, aby formy nowe wyrastały niejako organicznie z form już
istniejących” (§23). Innymi słowy,
bez względu na to co Bugnini (jeden z autorów konstytucji o liturgii świętej) życzyłby sobie w niej zamieścić lub
wyobrażałby sobie że zostało w niej zamieszczone, promulgowany tekst wyraża, co
zauważy każdy czytelnik mający zdrowy rozsądek, istotnie konserwatywną postawę,
która oczywiście została zanegowana przez późniejsze wydarzenia. [Przypis 1]
W końcu to nie kto inny jak papież
Paweł VI podczas audiencji generalnej 26 listopada 1969 roku otwarcie udzielił
poparcia oraz bronił procesu wypierania łaciny z życia Kościoła a także odrzucenia
chorału gregoriańskiego, pomimo wyraźnego nauczania soborowego, które stanowiło
coś zupełnie innego - nauczania, które on sam razem z 2000 innych biskupów zatwierdził
zaledwie kilka lat wcześniej. Trudno szukać przykładów tak skandalicznej
pogardy dla soboru powszechnego w historii Kościoła. Mając na uwadze tak jawne
nieposłuszeństwo pasterza nie można się dziwić, że jego pontyfikat cechowała i
psuła go niewierność stada. Można to uznać za poetycką formę, poprzez którą
boska sprawiedliwość została wymierzona. [Przypis 2]
Jednym z pierwszych zarzutów
wysuwanych przeciwko katolikom, którzy kochają tradycyjną liturgię i pracują na
jej jak najszybsze przywrócenie jest to, że patrzymy na przeszłość przez różowe
okulary i że tak naprawdę przed Soborem sytuacja była bardzo zła i wymagała
natychmiastowych zmian.
Problem z wysunięciem tego zarzutu lub jego odparciu polega na tym, że istnieje
wiele wartościowych dowodów, które są niezwykle zróżnicowane, z wieloma
sprzecznymi elementami. Mimo wszystko, jeśli
przyznamy, ze względu na dyskusję, że istniało wiele problemów w okresie przed
Soborem, uważam że możemy ze spokojem powiedzieć, że jest jedna oczywista
różnica między okresem przed szczytem liturgicznego zerwania z Tradycją (około
1965-1970), a okresem późniejszym.
Przed tym okresem wiadomo było, że
katolicy gremialnie uczęszczali na Mszę Świętą i wydaje się, że ogromna rzesza
ludzi próbowała zachowywać się pobożnie, lub przynajmniej okazywać szacunek,
podczas Mszy Świętej. Rodziny razem uczęszczające na cichą Mszę, modląc się na
Różańcu bądź czytając pobożne książki, raczej nie były sztandarowym przykładem participatio
actuosa podczas liturgii, ale, jak podkreślił Ruch Liturgiczny, w wielu
miejscach nigdy nie wprowadzono tego, o co prosił Św. Pius X, mianowicie, żeby
Msza była śpiewana, żeby wierni śpiewali pieśni i dialogi części stałych i żeby
zaznajomili się z modlitwami używanymi w liturgii. Jednakże było coś wyraźnie
katolickiego w tym co robili katolicy w każdą niedzielę (a ci bardziej pobożni
częściej): wiedzieli, że to była Najświętsza Ofiara Mszy, że Jezus był
realnie i prawdziwie obecny w Eucharystii i że nie można było Go przyjąć jeśli było
się w stanie grzechu śmiertelnego.
Liczba wiernych uczęszczających na
Mszę Świętą malała już w połowie i w późnych latach sześćdziesiątych z
wiadomych wszystkim powodów społecznych i kulturowych, jednakże po liturgicznym
zerwaniu z tradycją, ucieleśnionym przez Mszał Pawła VI, ta liczba gwałtownie
spadła. Sytuacja, z jaką stykamy się dzisiaj, czyli niewielką liczbą
ochrzczonych, którzy w ogóle chodzą do kościoła, ma swoje źródło w tym okresie
niespotykanej dotąd liturgicznej bezczelności, eksperymentowania, zerwania i zamętu.
Ten spadek zaczął się wcześniej, to pewne, ale to przez ten niespotykany szok
wywołany wstawieniem nowej liturgii na miejsce starożytnego rytu, który niósł w
sobie i przekazywał kolejnym pokoleniom katolicką tożsamość, reformatorski szał
w Kościele instytucjonalnym został bezapelacyjnie zatwierdzony. Był to ostatni
gwóźdź do trumny. Parafrazując Josepha Ratzingera, jeśli w ten sposób Kościół
potraktował swój najcenniejszy dobytek, swoje skarby duchowe, jakich innych aktów
zdrady można było się spodziewać? Czy cokolwiek mogłoby pozostać spokojnie na
swoim miejscu? Czy sama doktryna mogła przetrwać ten atak?
To dlatego część ludzi, w moim pojęciu słusznie,
uważa synody o rodzinie (zeszłoroczny i nadchodzący) za logiczną kontynuację i wypełnienie soborowych reform. Sobór i lata
tuż po nim były wypełnione zmianami w rytuale i dyscyplinie kościelnej, tak głębokimi
jak to tylko możliwe, podczas gdy doktryna zdawała się być nietknięta. Jednakże
w międzyczasie moderniści przygotowywali się jak tylko mogli na okazję do
„odnowienia” również i doktryny. Kiedy mogą bez przeszkód wprowadzać zmiany,
praktycznie nie istnieje nic w wierze czego by nie wypaczyli lub zmienili. Tak
samo nie ma praktycznie niczego we Mszy Świętej, co nie zostałoby zmienione.
Przykre jest, że nawet uczęszczając na
liturgię odprawianą w całości w językach narodowych, katolicy dzisiaj, ogólnie
rzecz biorąc, wydają się nie być świadomymi tych podstawowych prawd wiary. I
znowuż nie jest rozsądne twierdzić, że problem leży zaledwie w kiepskiej
formacji. Sama forma liturgii nie przekazuje tych prawd w sposób efektywny. Jeśli
nie słyszy się (lub nie widzi w mszaliku) modlitw wskazujących na to, że Msza
Święta jest prawdziwą i właściwą ofiarą, jak możemy mówić że taka liturgia jest
wierna samej sobie, wierna swojej naturze i celowi? Krótko mówiąc, zreformowana
liturgia odrzuciła zasady Sacrosanctum Concilium w tym samym stopniu jak
liturgia tradycyjna była w stanie spełnić je, gdyby tylko podjęto się
cierpliwej formacji wiernych.
W tym sensie zdecydowanie podzielam
pogląd dokładnie opisany przez Dom Alcuina Reid, że autentyczna formacja
liturgiczna to złoty klucz do participatio actuosa i że bez tej formacji
nie zajdzie żadna prawdziwa, dogłębna zmiana w tym jak wierni uczestniczą we
Mszy, bez względu na to jak bardzo będzie się kombinować i majstrować przy
liturgii. Będą oni pobożnymi lub półpobożnymi obserwatorami podczas starej Mszy
lub znudzonymi lub na pół znudzonymi obserwatorami na Novus Ordo. Z tego
też powodu coraz więcej ludzi dzisiaj jest przekonanych, że tradycyjna
liturgia, która niesie ze sobą tak wiele okazji do uczestnictwa,
jest idealnym punktem wyjścia dla duchowej odnowy chrześcijańskiego kultu,
którą papież Jan XXIII zdawał się zaliczać w poczet zadań dla Soboru, a którą udaremnił
Paweł VI poprzez swoje krótkowzroczne poprawki.
Czy to oznacza, że nie powinno się
wprowadzać zmian w liturgii przekazanej nam przez naszych ojców? Taki wniosek zdaje
się nie wynikać z naszych rozważań. Wręcz przeciwnie, liturgia powinna nadal
rozwijać się organicznie, gdyż jest to zarówno oznaka jak i powód jej
żyworodności. Ostatecznie do starego Mszału można by ostatecznie wprowadzić niektórych najbardziej umiłowanych
świętych, kanonizowanych w ostatnich dekadach. Jednakże jest bardzo rozsądne,
że po zawirowaniach mających miejsce w ostatnich 50 latach zmiana nie wydaje się
zajmować pierwszych pozycji na liście życzeń miłośników świętej liturgii. Prawdziwie
organiczny rozwój wymaga czasu, bardzo dużo czasu, i nie można go przyspieszać.
Dzisiaj najbardziej potrzebne zmiany w Kościele muszą zajść w naszych umysłach
i sercach kiedy po raz kolejny wchodzimy do skarbca kultu Kościoła i w ten
sposób jeszcze raz uczymy się jak być katolikami. Zasadniczo to my sami
potrzebujemy poprawy, nie liturgia.
Przypisy:
[1] Podobny problem można zauważyć w
interpretacji Dignitatis Humanae autorstwa Johna Courtney’a Murray’a.
Pomógł on ułożyć treść dokumentu, ale koniec końców, nie ma w nim tego o co
zabiegał ani tego co, jak
później twierdził, w nim jest. Krótko mówiąc (i bez
udawania, że w dokumencie można znaleźć rozwiązania dla bardzo trudnych spraw w
nim przedstawionych), nie popiera on prywatyzacji religii Locke’a ani
bałwochwalczej tolerancji i dlatego też nie popiera amerykańskiego rozumienia
dobra, które wypływa z rozdzielenia Kościoła i Państwa. Jeśli chodzi o
konserwatyzm Sacrosanctum Concilium ani na moment nie zaprzeczyłem że
momentami jest ono pełne szaleńczego zerwania z Tradycją, np. znosząc prymę. Jednakże
ten dokument, bez względu na to jak na niego by nie spojrzeć, z prawej na lewo
lub z góry na dół, nie może być po prostu przekuty w projekt stworzenia
Novus Ordo Missae, które zjechało z taśmy
produkcyjnej kilka lat później. Jej dokładne wdrożenie mogło zaowocować czymś
na kształt przejściowego mszału z 1965 roku lub liturgią obecnie odprawianą w
anglikańskim ordynariacie. Konstytucja zawierała luki, to pewne, ale zabawne
jest, że koniec końców te luki, a nie jasne (lub mniej więcej jasne) zasady i
wskazania, zdominowały wdrażanie konstytucji.
[2] Więcej informacji w moim artykule
„Paul VI:
A Pope of Contradictions.” Ktoś mógłby się pokusić o stwierdzenie: „papież oczywiście
jest ponad soborem i wcale nie musi przestrzegać promulgowanych dokumentów
soborowych. Prawdę mówiąc, samo ich znaczenie jest tak bardzo podporządkowane
jego osądowi że nikt nie może kiedykolwiek powiedzieć, że papież odrzuca sobór
lub jest mu nieposłuszny, gdyż sobór ma władzę tylko za zgodą papieża, zgodą
którą on może cofnąć.” Według mnie jest to irracjonalny ultramontanizm, którego
nie powinien popierać żaden katolik, który szanuje Tradycję, Magisterium czy
papiestwo.
Peter Kwasniewski
Tłumaczenie: Marek Kormański