
Czasami twierdzi się, iż katolicyzm tradycyjny łączy się z postawą pychy – i że nie jest możliwe wyznawanie tradycjonalizmu nie będąc tym samym osobą o faryzejskim obliczu. Niektórzy nawet wykazują, że "tradycyjny" w określeniu „tradycyjny katolicyzm” jest przymiotnikiem redundantnym: czyż wszyscy katolicy nie uznają tradycji katolicyzmu? I czyż każdy rzymski katolik nie ma prawa nazywać się tak samo „tradycyjnym” jak jest „rzymskim”?
Jak wspaniale byłoby, gdyby taka była prawda, ale daleko nam do takiego
stanu rzeczy.
Zacznijmy od psychologii sprawy. Istnieje niebezpieczeństwo pychy i
faryzejstwa w każdym możliwym i prawdziwym opisie siebie: chrześcijanin,
katolik, rzymski katolik, tradycjonalista. Powiedzieć „jestem chrześcijaninem”
jest rzeczywistą pochwałą dla św. Pawła i dla każdego męczennika, który umarł
za Jezusa Chrystusa, jak również dla bogobojnych ofiar islamskiego ekstremizmu
w Syrii i gdzie indziej. Czy mamy przez to powiedzieć, że jeśli ktoś za bardzo
przechwala się mianem chrześcijanina i uważa za lepszego, niż jego niewierzący
sąsiad, to powinno się zlikwidować wszelkie tytuły? Można by na tej samej
zasadzie unikać chrztu, który, bez żadnej naszej zasługi, istotnie czyni nas
lepszymi, niż byliśmy przed nim, i o wiele lepszymi niż jakakolwiek osoba
niewierząca.
Odpierając zarzut przesadzonych określeń: „katolicki chrześcijanin” może
się wydać potrójnym powtórzeniem tego samego terminu, a przecież jest to
określenie przydatne, ponieważ istnieją protestanci i chrześcijanie
prawosławni.
Określenie “tradycyjny katolik” nie jest więc powtórzeniem dwóch
równoznacznych terminów, gdyż istnieje tak wielu katolików którzy są, świadomie
czy nie, modernistami w swoim myśleniu i w praktyce. W świecie doskonałym
chrześcijanin powinien być katolikiem, tak jak katolik powinien być tradycyjny;
ale skoro nawet nie każdy chrześcijanin jest katolikiem, nie każdy katolik jest
też tradycyjny, w pełnym tego słowa znaczeniu.
Idąc dalej tym tropem, oszukiwalibyśmy się gdybyśmy nie przyznali, że dziś
możliwe jest – w sposób zaskakujący i zapewne pozbawiony precedensu—by katolicy
nie byli tradycyjni, nie myśleli i nie żyli w zgodzie ze swoją 2000 – letnią tradycją, na którą składa
się asceza, praktyka liturgiczna, przyjęcie prawowiernej doktryny. Po raz
pierwszy od wieków obserwujemy szeroko rozpowszechnioną interpretację
katolicyzmu, który jest anty-tradycyjny,
który uważa się za wolnego od tradycji, upoważnionego do przekształcania się
zgodnie z nie kończącymi się „potrzebami współczesnymi”. Apropos koceptu
aggiornamento, Karl Barth podobno zadał Kościołowi katolickiemu
to niewygodne pytanie w 1966 roku: “Kiedy będziecie wiedzieli, że Kościół jest
wystarczająco uwspółcześniony?” To jest pięta achillesowa każdej krytyki w
stylu Weigel’a wymierzonej w tradycyjny katolicyzm: tak jak Bugnini w swojej
reformie liturgicznej, Weigel musi wskazać i wybrać to, co jest warte
zachowania i co powinno zostać pominięte w jego ewangelickim wyobrażeniu
Kościoła, tak, jakbyśmy stali poza tradycją, historią, papieskim nauczaniem,
stojąc ponad nimi, zamiast poddać się im w celu formacji, sprawdzenia i
osądzenia przez nie właśnie.
Jeśli jest niebezpieczeństwo pychy w każdym stanie życia, jest go nie mniej
z powodu bezstronności, nieprzynależności do żadnej ideologii, wolności od
błędu osądzania innych, czy bardzo wyważonego pojmowania rzeczywistości. Można być faryzeuszem bezstronności,
ideologiem dialogu, dogmatykiem w swoim odrzucaniu dogmatyzowania. Można wszystko
upraszczać postrzegając wszystkich, którzy przyjmują silną pozycję, jako
prostaków.
Jedynym, kto może uniknąć pychy, osądzania, ideologizacji jest ten, kto
całkowicie poddaje swój umysł obiektywnemu zewnętrznemu standardowi, kto
poddaje swe serce innemu, temu, kogo kocha bez granic. Tradycyjny katolik jest
tym, który mówi: Istnieje taki
standard, a jest nim Boskie Objawienie, przekazane nam w Piśmie Świętym i
Tradycji i zachowane w wiecznym Magisterium. To on mówi: Istnieje taki umiłowany Pan nasz Jezus
Chrystus, któremu zupełnie wszystko – wszystkie ludzkie czyny i cierpienia,
wszystkie sztuki i nauki, wszelkie kultury i rządy, miasta i narody — muszą wyraźnie i dobrowolnie
podlegać, jeśli chcą osiągnąć cel, jaki wyznaczył im Bóg. A jeśli nie są w ten
sposób skierowane, podlegają z czasem zepsuciu, słabości, anarchii i
samozagładzie. Tradycjonalista
może pokornie stać na takiej pozycji ponieważ są prawdziwe, a to prawda
uwalnia nas od wszelkiego grzechu, również od grzechu pychy.
Tradycjonalista pragnie z pokorą przyjąć to, co daje nam Pan, pragnie
otworzyć szeroko swe serce na Jego błogosławione dziedzictwo, które jest zawsze
większe niż to, co ograniczony ludzki umysł może pojąć, a jeszcze mniej –
poprawić. Pycha Katolików modernistycznych polega na uważanie się za
ważniejszych niż katolickie dziedzictwo – na pozycji, można tak to powiedzieć „zajętego sobą prometejskiego
neopelagianina” wobec tego, co było pobożnie przekazywane, stulecie po
stuleciu. Osąd modernistycznego katolika można poznać po jego eliminującej
postawie wobec tradycji i tradycjonalisty, który je kocha, a którego odmawia
postrzegać jako miłującego całą szerokość i głębokość Chrystusa i Jego
Kościoła, a którego z łatwością karykaturuje jako człowieka o ograniczonym
umyśle, sztywnego, pozbawionego radości Pelagianina itd.
Przypominają mi się uwagi kardynała Siri na ten właśnie temat, które
zostały opublikowane w Rivista Diocesana Genovese w
styczniu 1975 (dzięki grzeczności Rorate):
Jest
nadmiar sloganów, ale nie naucza się katechizmu; nieustannie mówi się o “pastoralności”
gdy święte obrzędy są stopniowo porzucane: mówi się o Słowie Bożym—ale naucza
się go tak, jakby to była bajka. Istnieją rozprawy na temat bliskości Boga, a w
tym samym czasie wyśmiewa się i ośmiesza Najświętszą Eucharystię. Przynajmniej
w praktyce. I to właśnie ma być postęp!
Możnaby pomyśleć iż w ostatnich latach katolicy wreszcie odchodzą od cieni
lat siedemdziesiątych, pozostawiając za sobą ich pompę i „dzieła”. Niestety, w
dzisiejszym Kościele obserwujemy odnowiony wysiłek ze strony niektórych, którzy
dążą do propagowania ten sam stary posoborowy „postęp” nad którym tak
lamentował Kardynał Siri. Dano nam za „wzór pastoralny” modus operandi biorący się z sekularyzacyjnego
zamieszania lat po Soborze — modus operandi który wówczas bardzo zawiódł i
zawiedzie, przez Bożą sprawiedliwość, na nowo, będąc anty tradycyjnym w swej
treści, metodach i celach.
W istocie spadło na nas coś gorszego: powrót do otwartego oczerniania,
marginalizowanie, prześladowanie tradycjonalistów. To tak, jakby w erze
ogłoszenia emancypacji, powstał nowy reżim, wprowadzający na nowo niewolnictwo,
albo, w najlepszym przypadku, ustanawiający ścisłą segregację i obywatelstwo
drugiej klasy. W pełnych realizmu
słowach Don Ariela Leviego di Gualdo:
Mieliśmy
Sobór Watykański II ale w praktyce, w następnych latach, powróciliśmy do okresu
poprzedzającego Sobór Trydencki, z jego zepsuciem i alarmującymi wewnętrznymi
walkami o władzę. Po licznych przemówieniach ad nauseam [do znudzenia] o
dialogu, kolegialności – już od ponad pół wieku — powstały nowe formy
klerykalizmu i autoratywności. Progresywni mistrzowie dialogu i kolegialności
używają agresji i przymusu wobec wszystkich, którzy ośmielą się myśleć inaczej
niż „religijna poprawność” wymaga. (Don Ariel, cytowane w Rorate)
Wracając do naszego punktu wyjścia: w normalnych
okolicznościach „katolik” powinno być jednoznaczne z „tradycyjny”. Dziś jednak zdecydowanie
tak nie jest; w istocie, wraz z infiltracją modernizmu aż na
najwyższe szczeble kościelne, nie może tak być dla niektórych osób. A przecież
skoro być katolikiem to znaczy — i
zawsze musi oznaczać — przylgnąć do Tradycji przekazanej nam przez świętych i
czcić i zachowywać zwyczaje katolickie, wynika z tego iż wyraźne czy pośrednie
przylgnięcie do Tradycji jest naprawdę niezbędne do zbawienia natomiast
nienawiść i pogarda wobec Tradycji jest znakiem chęci oddalenia się od
Chrystusowego Kościoła, co skutkuje niebezpieczeństwem dla duszy. Jest więcej w
tej sprawie niż osobiste preferencje czy skłonności: chodzi tu o zbawienie
dusz. Radość Ewangelii łączy się z poznaniem prawdy, wyznawaniem jej w porę i
nie w porę, i przylgnięciem do niej z determinacją pełną miłości. Oby Bóg zachował nas od fałszywych radości
tego świata i wszystkich tych nowych „Ewangelii”, które wołają o przyjęcie ich.
Tłumaczenie: Agnieszka Maliszewska